Nie znaczy to wszakże, bym uważał "GW" za pismo (i szerzej: środowisko) bez znaczenia. Nie jestem przecież wielbicielem Ojca Dyrektora z Torunia, a jednak uważam, że jego radio się w Polsce liczy. Podobnie liczy się w Polsce Adam Michnik i jego gazeta. Czasem warto tam zajrzeć, żeby wiedzieć, co się kotłuje w głowach kolegów z Czerskiej, bo to ma wpływ na kotłowanie się w głowach pewnej liczby Polaków. Niedawno Jacek Jugo-Bader, bardzo dobry reporter, dziennikarz "GW", wydał książkę o podziemiu "solidarnościowym", którego sam był uczestnikiem. O książce tej jest już głośno. Ale jakoś tak już jest, że dopóki autor nie powie, co miał na myśli, książka żyje życiem nadanym jej przez recenzentów-komentatorów - niekiedy dość dziwacznym. Otóż autor "Skuchy" zabrał głos w rozmowie z Dorotą Wodecką ("Wyszła dość krzywa morda", GW, 21-22 maja 2016) i wypowiedział kilka myśli heretyckich z punktu widzenia narracji historycznej swojej gazety. Pytany o stosunek kolegów z podziemia do takich jak on, ludzi, którzy weszli do mainstreamu, Hugo-Bader odpowiada gorzko i nader plastycznie: jest przez tych kolegów oskarżany, że załapał się na pociąg, a oni zostali na peronie. I dalej: "I widzieli nas machających i krzyczących: pierdolcie się, zdychajcie na tym peronie. Więc nie dziwi mnie, że dla nich ta Polska, nie jest ich Polską. Spójrz na nią ich oczami - dawna ubecja dostaje wysokie emerytury, a nawet ordery, Krzyże Odrodzenia Polski, a oni ani roboty za godziwe pieniądze, ani orderów, ani nawet nie zaprosili ich na obchody rocznicy wyborów 4 czerwca czy na trybunę 11 listopada, żeby przyjęli przemarsz wojsk. A to nic nie kosztuje. Jeden telefon co najwyżej. Więc jak oni się mieli czuć, co? (...)". Pytanie dziennikarki: "I etat dla Freda w 1989 r. załatwiłby sprawę?" [Fred był ważną postacią w strukturze, w której działał Hugo-Bader - RG]. Odpowiedź Hugo-Badera: "To jest straszne słowo: 'etat'. Powiedz, co stało na przeszkodzie, żeby Fred, który był w Firmie [czyli w podziemiu - RG] szefem transportu, został kierowcą w Biurze Ochrony Rządu? [...] Kiedyś myślałem, że nie po to jest wreszcie wolna [Polska - RG], żeby komukolwiek cokolwiek załatwiać, bo załatwiało się za komuny. (...) Ale teraz myślę inaczej. Owszem, powinniśmy pociągnąć za uszy paru kolegów. Marian Kobylecki, który był jednym z żołnierzy batalionu 'Zośka', powiedział mi i pozwolił zrozumieć jedną z najważniejszych prawd, jakie w życiu usłyszałem. Cokolwiek by się działo, cokolwiek by kto nagadał, cokolwiek potwornego nawypisywał, to rannego kolegi nie wolno zostawić samego na pastwę losu". Pytanie: "Trudno mi uwierzyć, że wystarczyłyby tylko order i robota". Odpowiedź: "To nie jest 'tylko', bo bieda odziera z godności i upokarza. (...)" Pytanie: "Sprawdziłeś też, czy ubekom dzieje się krzywda". Odpowiedź: "Jeden gość, który pracował w III departamencie SB, tym od inteligencji, dziennikarzy i filmowców, który niczego dobrego w tym kraju nie zrobił, odszedł w 1989 roku na emeryturę i do 2009 roku dostawał miesięcznie od Polski 4300 złotych! Wielu jego kumpli przeszło do następnej służby. A co szkodziło, żeby ich zastąpili Fred i jego kumple? Dlaczego musieli to być funkcjonariusze tamtego aparatu?". Tak, Jacek Hugo-Bader głosi myśli heretyckie dla "GW", bo tam zawsze kazano myśleć, że nie byłoby wolnej Polski, gdyby nie kompromis historyczny z komunistami, i to jeszcze kompromis historyczny w takim dokładnie kształcie, w jakim się dokonał w 1989 roku i w latach następnych. Powiada Hugo-Bader: "Kiedyś myślałem, że nie po to jest wreszcie wolna, żeby komukolwiek cokolwiek załatwiać, bo załatwiało się za komuny. (...) Ale teraz myślę inaczej". Jest mi to bliskie, bo ja też w pewnym momencie spojrzałem inaczej na najnowszą historię Polski: kiedyś myślałem tak, jak myśli "GW", a potem już nie. W szczególności sprawą, która powodowała to różnicowanie, było pytanie o miejsce dawnych funkcjonariuszy reżimu (a także ich pomocników, działających niejawnie) w nowej Polsce, o ich status, także o status honorowy (sens lustracji). Pamiętam rozmowę z działaczami Grup Oporu Solidarni w programie telewizyjnym, gdzieś około roku 2008 - 2009. To byli ludzie, którzy w latach 80-tych specjalizowali się w działaniach, które przypominały okupacyjny mały sabotaż: instalowanie na dachach budynków urządzeń do rozrzucania ulotek, montowanie na ulicach głośników nadających treści zakazane (np. audycje Radia Solidarność)... Ci chłopcy mieli żyłkę do takiej roboty i mieli jeszcze coś: przekonanie, że nie robią tego dla zabawy, tylko - proszę wybaczyć wielkie słowo - dla Polski, która kiedyś będzie wolna. Tacy chłopcy zaludniali wtedy gęsto Solidarność Walczącą, Konfederację Polski Niepodległej czy Federację Młodzieży Walczącej - formacje odległe od głównego nurtu opozycji, tego, który w 1989 nadawał ton i zdecydował o ugodzie z komunistami. W czasie wspomnianego programu telewizyjnego zapytałem chłopaków z GOS, jak im się teraz żyje. Odpowiedzieli, że ciężko: nie ma roboty i nie ma też dla nich publicznie dobrego słowa za to, że narażali kiedyś karki. Zapytałem ich z głupia frant, czy w 1990 mieli propozycje wejścia do UOP. Odpowiedzieli, że takich propozycji nie było. Niestety, w 1990 roku takich propozycji nie było też dla chłopaków z SW, ani dla tych z KPN, ani dla tych z FMW. A nie było propozycji dlatego, że liderzy nowej, "solidarnościowej" już władzy trzymali się dogmatu, że nie można dopuścić do nowych służb specjalnych ludzi, którzy nie byli entuzjastami Okrągłego Stołu i w ogóle tej metody przejmowania władzy, którą reprezentował rząd Mazowieckiego. Wedle tego dogmatu, lepiej już było do nowych służb specjalnych przyjąć zweryfikowanych SB-ków. I tak się stało, kadry UOP-u składały się w 90 proc. z byłych funkcjonariuszy SB. Czemu się dziwimy, że te służby są do dzisiaj jakieś pokraczne? Muszą takie być, skoro ich funkcjonariusze w większości nie mają tego ducha - znów przepraszam za słowo - patriotycznego, którego mieli chłopcy z GOS, z SW, z KPN-u i z FMW. A kiedy w 2009 roku uchwalono wreszcie ustawę dezubekizacyjną (redukującą byłym funkcjonariuszom aparatu represji ich nieprzyzwoicie wysokie emerytury), z tych samych mainstreamowych kręgów rozległ się lament, że to niegodziwe. Czy to znaczy, że godziwe było, żeby sługi opresywnego reżimu żyły w dostatku, podczas, gdy jego oponenci niekiedy przymierali głodem? Czy taki naprawdę miałby być etos wolnej Polski? Zbliża się rocznica 4 czerwca, daty symbolicznej, której się przecież nie wypieram. Ale uczciwie będzie powiedzieć, że smak tego zwycięstwa jest nieco gorzki. Zatem próba zrozumienia Freda i jego kolegów zawiedzionych nową Polską ma sens. Bo przynajmniej nadaje nam, którzyśmy w niej nie przymierali głodem, jakiejś powagi. Roman Graczyk