Tak było w 2001 r. z niejakim Sebastianem Florkiem, który stał się idolem masowej publiczności po swoim występie w pierwszej polskiej edycji "Big Brother", po czym dostał się do Sejmu, nie mając o polityce zielonego pojęcia. Dał tego dowód także później, już na Wiejskiej, zaliczając się do tzw. posłów dietetycznych - facetów, których jedyną motywacją przebywania w tym gmachu są poselskie zarobki. Niewiele lepiej było z Tomaszem Lisem. Lis wprawdzie - na szczęście - ostatecznie nie kandydował, ale jego drugie miejsce w sondażu prezydenckim "Newsweeka" 2004 r. (zresztą, za Jolantą Kwaśniewską) narobiło dużo szumu. Podobieństwo z Florkiem nie polega na tym, że obaj są równymi ignorantami. Nie, z pewnością Lis coś o Polsce i świecie wie, w przeciwieństwie do Florka. Tyle, że zadziałał tu ten sam mechanizm: Lis pokonał w tym sondażu kandydatów, którzy na polityce zjedli zęby, nie dlatego, że był od ich bardziej kompetentny, tylko dlatego, że był przystojniejszy, młodszy i lepiej rozpoznawalny przez przeciętnego Polaka ("widziałem go w telewizji"). Podobnie jest i teraz z Jolantą Kwaśniewską. Żona byłego prezydenta dobrze się sprawdziła w roli pani prezydentowej za czasów podwójnej kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego. Nie chcę tu wchodzić w ocenę tej prezydentury, rzecz jest dość złożona. Swego czasu popełniłem na ten temat tekst, rodzaj bilansu pierwszych trzech lat tej prezydentury, pod wymownym tytułem "Prezydent na pogodę" ("Gazeta Wyborcza", 28 listopada 1998). Kwaśniewska była dobrą prezydentową nie dlatego, że była politycznym cieniem swojego męża-prezydenta, lecz dlatego, że była politycznie przezroczysta. Była po prostu żoną prezydenta. To jest niewątpliwie rola publiczna, nie wymaga ona jednak kwalifikacji politycznych, lecz dyskrecji, taktu i ewentualnie dobrej prezencji. I tyle. Jolanta Kwaśniewska niemal nie wypowiadała się w kwestiach merytorycznych polskiej polityki i bardzo dobrze. Dlaczego zatem Polacy masowo marzą o jej powrocie do Pałacu Namiestnikowskiego, tym razem w charakterze głowy państwa? Z tych samych powodów, dla których kiedyś udzielili poparcia Florkowi i (wirtualnego) Lisowi. Bo jest miła, niekonfliktowa, ciągle jeszcze efektowna. Tak właśnie mały Jasio (zapożyczam tę figurę, bez pytania, od Piotra Wierzbickiego) wyobraża sobie wielką politykę. Uderzające w sondażu "Gazety Wyborczej" jest jeszcze jedno. O ile na Kwaśniewską chce głosować co drugi mężczyzna, to swój głos chce jej dać aż 2/3 kobiet. To znaczy, że do głosu dochodzi tu tzw. babska solidarność. Jestem umiarkowanym feministą, jeśli wolno tak powiedzieć, bo mam przekonanie, że kobiety w Polsce są w gorszym położeniu niż mężczyźni i to jest jakieś wyzwanie dla polskiej polityki. Ale ten sondaż pokazuje nie umiarkowany feminizm tylko kobiecy szowinizm. To znaczy, że obok innych, równie nieadekwatnych do tej sytuacji, kryteriów (przystojna, ciepła, niekonfliktowa etc.) duża część naszych pań uznała, że na Jolantę Kwaśniewską zagłosowałyby DLATEGO, ŻE JEST KOBIETĄ. Bardzo przepraszam, ale równie sensownie byłoby głosować na kandydata (kandydatkę), dlatego, że mierzy - bo ja wiem - 170 cm., albo dlatego, że lubi - dajmy na to - spaghetii w sosie carbonara. Roman Graczyk