Embargo rosyjskie na produkty europejskie, będące retorsją za europejskie sankcje po aneksji Krymu i agresji na Ukrainę, uderza bardzo boleśnie w Grecję. Dramatyczne zadłużenie tego kraju, którego częściowa spłata jest warunkiem dalszej pomocy zachodnich wierzycieli, czyni go zakładnikiem "trojki" (Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny, Międzynarodowy Fundusz Walutowy). To są powody, dla których nowy rząd grecki (a pamiętajmy, że doszedł on do władzy na fali odrzucenia przez Greków polityki oszczędności budżetowych forsowanych przez "trojkę") rozpaczliwie szuka jakiejś możliwości poszerzenia pola manewru.Czarnym snem Brukseli (i Warszawy) przed tą wizytą była zapowiedź moskiewskiej pożyczki dla Aten. W oczywisty sposób taki krok musiałby łączyć się z wyłamaniem się Grecji z europejskich sankcji przeciw Rosji. Tak się nie stało. Putin nie obiecał Tsiprasowi pożyczki, jedynie pozostawił furtkę do możliwego zniesienia embarga dla greckiego rolnictwa. Naturalnie, to też nie dokona się za darmo. Grecja w tym celu musiałaby wykonać jakiś antyunijny gest. Ale to mogłoby ją drogo kosztować, skoro jest ciągle na garnuszku "trojki". Tu koło się zamyka. I bardzo dobrze (dla nas). Nie skończyłoby się tym razem na strachu, gdyby Rosja była silniejsza ekonomicznie. Sankcje i obniżka światowych cen gazu sprawiają, że jej gospodarka ledwo dyszy i nie jest ona w stanie przejąć finansowania Grecji (bo plan pomocowy, mimo że zawiera warunki sanacji finansów publicznych i reform strukturalnych, oznacza też przez wiele lat finansowanie tego kraju). Jeśli Rosja nie jest w stanie finansować małej Grecji, to znaczy, że naprawdę ma sama poważne problemy. To dobry sygnał dla możliwości Zachodu powstrzymywania agresywnej polityki Rosji. Ale są też gorsze wiadomości. Słowa, które padły ze strony Tsiprasa przed tą wizytą, narobiły dużo zła. Grecji premier prężył muskuły stwierdzając: "Powiedziałem Donaldowi Tuskowi i Federice Mgherini: nie traktujcie stanowiska Grecji jako faktu dokonanego. Sytuacja się zmieniła, teraz jest inny rząd i musicie nas zapytać o zdanie przed podjęciem decyzji". (http://www.lefigaro.fr/conjoncture/2015/04/07/20002-20150407ARTFIG00362-la-visite-de-tsipras-a-moscou-irrite-l-europe.php). Grecki premier mówił też o wspólnych korzeniach Greków i Rosjan (z pewnością chodziło mu o prawosławie), a także o wspólnej ich walce (tu czynił aluzję do walki z nazistowskimi Niemcami). Do tego trzeba dodać, wypowiedzi paru greckich ministrów, którzy straszyli Zachód, że Grecja po prostu przestanie spłacać dług. A w Grecji podczas moskiewskiej wizyty pojawiły się komentarze w rodzaju, że oto Grecja wyłamuje się z neokolonialnego dyktatu Brukseli. Wszystko to są słowa niemądre, z powodów, których nie ma tu miejsca roztrząsać. Tym niemniej słowa nie pozostają bezkarne. A w każdym razie głupie słowa, które jakoś trafiają w społeczne zapotrzebowanie. Takie zapotrzebowanie, niestety, jest. To, że zwycięstwo populistów w Grecji jeszcze nie przeważyło w Unii szali na rzecz kapitulanckiej polityki wschodniej nie oznacza, że tak się nie może stać w przyszłości. Zwycięstwo populistów w Hiszpanii byłoby drugim, ale znacznie większej wagi, klockiem w dominie, które mogłoby aktualną, relatywnie twardą linię Brukseli zrujnować. Dlatego my ze swej strony musimy cały czas udowadniać, że sami jesteśmy poważnym rzecznikiem tej linii. Mocne słowa prezydenta Komorowskiego wypowiedziane dziś w Kijowie służą temu celowi. Roman Graczyk