Otóż, Siły Światłości próbują upowszechnić w kraju płaczącej wierzby zwyczaj dyniowej beztroskiej zabawy, a Ciemnogród w nienawiści swojej, jak zawsze, straszy, przeszkadza, wyszydza i kompromituje. Nieokrzesani i agresywni zwolennicy tradycyjnej kultury strachu przed śmiercią contra kulturalni i dobroduszni zwolennicy beztroskiej zabawy i dystansu do śmierci. Zacofani polscy katolicy bronią się przed powiewem świeżego powietrza ze świata... Tak to mniej więcej wyglądało. A było opowiedziane na wyższościowym luziku: oni straszą i strzelają z ciężkich armat, my traktujemy to z dystansem i lekką ironią. Sami zobaczcie, gdzie klasa, a gdzie obciach. A może by tak porozmawiać o tym serio? Nie chcę bronić każdej opinii skierowanej przeciwko Halloween, a w szczególności niezbyt mnie przekonują te, które dopatrują się w nim wprowadzania ukradkiem kultu szatana. Ja tego w Halloween nie widzę, ale widzę płyciznę przebraną w szaty nowoczesności. Sposób, w jaki w Polsce tradycyjnie obchodzi się święto Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny, jest bez wątpienia katolicki i polski. Takiego kultu świętych (1 listopada) i takiej pamięci zmarłych (2 listopada) nie ma w wielu innych, a też katolickich, krajach. Ale czy z faktu, że coś jest katolickie i polskie, automatycznie wynika, że jest balastem dla nowoczesności, wolności, samorealizacji człowieka? A tak zdają się twierdzić ideologiczni zwolennicy Halloween - pojętego jako przeciwwaga dla tej tradycji. Powiadam: ideologiczni zwolennicy, bo przecież nie dzieci, które biegają z rozświetloną dynią na głowie i po prostu dobrze się bawią. Na zdrowie! Chodzi mi więc o tych głosicieli Postępu, którzy przy pomocy Halloween chcieliby wykorzenić tradycję Wszystkich Świętych i tradycję Dnia Zadusznego. Co im w tej tradycji wadzi? Myślę, że wadzi im wezwanie do świętości w pierwszym przypadku i wezwanie do pamięci w drugim. Wezwanie do świętości. Każdy żyje tak, jak umie, ale tradycja Wszystkich Świętych mówi nam, że byli tacy, którzy potrafili żyć lepiej: bardziej solidarnie, bardziej ofiarnie, przełamując strach i dążenie do własnego tylko bezpieczeństwa, dawali coś innym. No i co jest w tym złego, że mówimy naszym dzieciom: nie kłam, podziel się swoim dobrobytem, pomóż słabszemu tak, jak tamci, którzy dziś są wpisani w poczet świętych? Komu to przeszkadza? I dlaczego? Wezwanie do pamięci. Nie żyjemy tu jako pierwsi, przed nami byli inni. Rodzice, dziadkowie, pradziadkowie. Skądś się wzięliśmy. Nie znikąd. Po nas przyjdą inni. Komu przeszkadza to poczucie zakorzenienia i ciągłości? I dlaczego? Jeśli traktujemy Halloween jako poszerzenie perspektywy, to znaczy, że próbujemy przyswoić wiedzę o innych kulturach. Majowie mieli tak, Inkowie tak, Papuasi tak, a Anglosasi mają dziś tak, że patrzą na śmierć z lekkim przymróżeniem oka. Nie ma w tym nic złego, przeciwnie. Jeśli jednak przy pomocy Halloween próbujemy zastąpić jeden wzorzec stosunku do śmierci innym wzorcem, to uprawnione jest pytanie: dlaczego? Czy nowy wzorzec jest lepszy? Moim zdaniem, między Halloween a mocno obecnym w zachodniej kulturze od kilkudziesięciu co najmniej lat spychaniem śmierci na margines jest jakiś związek. W polskiej tradycji śmierć była częścią życia, zmarły przebywał do pogrzebu w swoim domu, wśród swoich, był czas żałoby - w konsekwencji była pamięć. I pamięć jeszcze została, podtrzymywana przez tradycje związane z 1 i 2 listopada, chociaż tamtych dawniejszych obyczajów już najczęściej nie ma. Czy w ramach nieuniknionej okcydentalizacji chcemy tę naszą tradycję wykorzenić? Powierzyć pochówki całkowicie specjalistom? Przestać odwiedzać groby naszych bliskich? A szerzej: czy chcemy wykorzenić imperatyw dążenia do świętości? I imperatyw pamięci o tych, którzy nas poprzedzali? W tym kontekście sprawa sympatycznej zabawy z rozświetlonymi dyniami na głowach ma się trochę inaczej. Może nam zabierać coś, czego - po zastanowieniu - jednak nie chcielibyśmy stracić. Roman Graczyk