Niewątpliwie były minister sprawiedliwości ma ambicje polityczne, które wykraczają poza poziom ważnego resortu w rządzie PO-PSL. Gdyby tak nie było, nie zabierałby, jako minister, głosu w sprawach, które go formalnie, jako ministra, mogły nie dotyczyć. I nie ryzykowałby utraty dobrego ministerialnego fotela. Niemal każdy polityk marzy o tym, żeby zdobywać coraz to mocniejszą i mocniejszą pozycję, ale nie każdy jest tak przebojowy jak Gowin. I nie każdy ma tyle odwagi cywilnej. Bo nie jest prawdą to, co powtarzają za liderami PO dziennikarscy klakierzy, że Gowin wyłącznie prowokował podziały w partii. Tak też było, ale nie wyłącznie tak. Ważną motywacją tej niesubordynacji Gowina była jego ideowa koherencja - cecha niemal nie spotykana w post-polityce, gdzie wszystko jest plastyczne i umowne. W tym sensie był strażnikiem ideowej tożsamości Platformy (która należy do PPE - partii chadeckiej w Parlamencie Europejskim), a co najmniej strażnikiem jakiejś ważnej części jej ideowych korzeni. Kiedy jako minister sprawiedliwości sprzeciwił się wszystkim projektom ustawy o związkach partnerskich (także projektowi opracowanemu przez posłów PO), musiał tak zrobić, chcąc zachować wierność swoim przekonaniom w ważnym zagadnieniu wyznaczającym cywilizacyjne standardy. To jest właśnie owa koherencja, rzecz niezrozumiała dla ogromnej większości polityków i dla ogromnej większości komentatorów. To jest wiara w to, że w pewnych momentach trzeba powiedzieć swoje non possumus, jakkolwiek dużo by to kosztowało. Więcej niż wiara, postawa - o ile polityk potrafi tak rzeczywiście postąpić. A do tego potrzeba odwagi cywilnej. Bo postawa non possumus w demokratycznej polityce kieruje się nie przeciw siłom zewnętrznym i wrogim (jak to było w przypadku kard. Wyszyńskiego), lecz przeciw siłom sprzymierzonym. A to jest trudniejsze. Bo wtedy człowiek wierny swoim przekonaniom z przyjaciela staje się wrogiem, z wyznawcy - apostatą. Staje się dla niedawnych przyjaciół i sprzymierzeńców wykluczony, niezapraszalny. A dla klakierów - talibem, faszystą, nawiedzonym katolikiem i szaleńcem. To było udziałem Gowina od czasu jego twardego stanowiska w sprawie ustawy o związkach partnerskich. Ktoś mniej odporny na wykluczenie nie przetrwałby tego polityczne. Gowin nie tylko przetrwał, ale nawet przeszedł do politycznej ofensywy. Najpierw jako były minister i szeregowy poseł, a potem jako konkurent Tuska w wyborach na przewodniczącego partii. Tego było już za wiele - salon zawył. Ten okres w politycznej karierze Gowina wpisuje się harmonijnie w historię ideową III RP, pojętą jako historia tabu i tych nielicznych śmiałków, którzy naruszają tabu. To jest historia samowykreowanych autorytetów, które mają za sobą ogromną machinę medialną, a zarazem historia ludzi, którzy psują tamtym dobre samopoczucie. Wałęsa - Wyszkowski; Tusk - Gowin. Gowin rzucił wyzwanie owym samowykreowanym autorytetom i dlatego w mediach głównego nurtu jest (i już zawsze będzie, chyba że zaprze się samego siebie) przedstawiany jako nieodpowiedzialny szaleniec, chociaż w rzeczywistości jest człowiekiem niezwykle opanowanym. I jako dyletant, chociaż jest człowiekiem bardzo dobrze wykształconym. Gdyby się nie stawiał, byłby w tych samych mediach noszony na rękach, i pytany o zdanie w sprawach, na których się zna i w takich na których się nie zna. Oczywiście Gowin ma też wady. Ale jego wady i zalety są przeciwieństwem wad i zalet 99 procent polskich polityków. Dlatego jest zjawiskiem wyjątkowym na polskiej scenie politycznej. Czy po odejściu z PO ma szanse odegrać na tej scenie jakąś wybitniejszą rolę? Nie mam pojęcia. Na jego korzyść działa wybitna osobowość i zdolności przywódcze. Także pewne skostnienie obu głównych partii, a szczególnie odejście PO od tradycji konserwatywnych, które leżały u jej początków. Wydaje się, że jest tu jakieś wolne pole dla inicjatywy politycznej, która jest gospodarczo wolnorynkowa, a światopoglądowo konserwatywna. Z drugiej strony, mnożą się wątpliwości. Czy Gowin ma wystarczające zaplecze finansowe i organizacyjne? Czy nowa inicjatywa poradzi sobie lepiej niż poprzednie próby usytuowania się pomiędzy PO a PiS-em? Wiemy, że wszystkie zakończyły się klęską z jednego podstawowego powodu: z powodu nawyku elektoratu do głosowania w ogromnej większości na partie biegunowe. Kto nie jest na biegunie, jednym lub drugim, nie jest interesujący dla wyborców, bo ani nie będzie tworzył rządu (w przypadku zwycięstwa), ani nie będzie osią opozycji (w przypadku porażki). To jest mechanizm, który stabilizuje państwo, ale w przypadku zwyrodnienia partii biegunowych (a tak się właśnie stało w Polsce) prowadzi do rządów dwóch koterii. Jeśli Gowinowi udałoby się przełamać ten mechanizm, a przy tym nie burzyć ustrojowej stabilności, zasłużyłby na pomnik jako reformator instytucji politycznych III RP. Kto ma rozum, powinien mu tego życzyć bez względu na to, czy się z nim zgadza w kwestiach światopoglądowych, czy nie, lecz ze względu na to, że nasze instytucje polityczne pracują na jałowym biegu. Ale w Polsce rozum jest na służbie uznania hierarchii "autorytetów". Myślenie nie jest w cenie, w cenie jest uznanie przez "autorytety" - z salonu i z antysalonu. Roman Graczyk