Nawet "Gazeta Wyborcza", która zwalczała Gowina od pierwszego dnia jego urzędowania, przyznaje, że polityk ten wyróżniał się w rządzie Tuska: "(...) w odróżnieniu od wielu kolegów z rządu w ostatnim czasie może pochwalić się sukcesami. Wygrał przed Trybunałem Stanu (tak w oryginale, powinno być: w Trybunale Konstytucyjnym - RG) prestiżowy spór o reformę sądów rejonowych, wprowadza pakiety deregulacyjne, usprawnił pracę komorników, prowadzi prace nad reformą kodeksu cywilnego" (Paweł Wroński, "Dyrygent wyrzucił solistę", 30 kwietnia-1 maja). Gowin jest żywym dowodem na to, że także ludzie z charakterem mogą zaistnieć w polityce. Z tym, że ludzie z charakterem są bardziej niż inni narażeni na to, że przyjdzie im płacić cenę za wyznawane poglądy. Od początku uważałem, że ministerialna nominacja dla Gowina jest wsadzeniem go na minę. I chyba nawet o tym pisałem, a jeśli nie, napiszę teraz, że to była taka nominacja jak uczynienie Sarkozy’ego przez Chiraca ministrem gospodarki i finansów w roku 2004. Biedny Sarkozy miał wtedy marne pojęcie o resorcie, który obejmował, ale odmówić nie mógł. Chirac słusznie oceniał, że Sarkozy jest w tej dziedzinie dyletantem i działał celowo. Sarkozy nie poradzi sobie - rozumował - a wtedy przestanie się liczyć jako polityczny konkurent. Także Gowin był w chwili obejmowania ministerstwa sprawiedliwości dyletantem w dziedzinie prawa. Dyletant, ale ambitny i z planem przywołania do porządku korporacji prawniczych, był właściwie zwierzyną łowną dla tych korporacji - i moim zdaniem to była najważniejsza przesłanka w decyzji Tuska po wyborach 2011 roku. Sarkozy poradził sobie wtedy świetnie i Chirac musiał w końcu przed nim skapitulować. Gowin poradził sobie co najmniej dobrze. Tusk, w przeciwieństwie do Chiraca, jeszcze nie skapitulował, ale uznał, że w trosce o własną pozycję nie może dłużej tolerować w rządzie polityka tak bardzo wychodzącego przed szereg. Może tak: Tusk zdymisjonował Gowina teraz po to, żeby nie musieć przed nim kapitulować w lutym 2014 (wtedy mają się odbyć wybory przewodniczącego PO). Gowin był (a może ciągle jest) zagrożeniem dla Tuska z jednego podstawowego powodu: ma poglądy. Gowin kieruje się swoimi poglądami i do nich próbuje dopasować swoje decyzje jako polityk. Próbuje znaleźć polityczne narzędzia dla realizowania swojej wizji Polski. Tusk odwrotnie: próbuje dopasować swoje poglądy do podejmowanych decyzji. Ponieważ poglądów nie posiada, polityka jest dla niego wyłącznie grą o władzę. Postawa Tuska jest typowa dla sylwetki współczesnego polityka w ogóle, a tym bardziej dla polityka Platformy Obywatelskiej. Tacy teflonowi ludzie otaczają go - z nielicznymi wyjątkami - w rządzie i w Platformie. I na ich tle facet, który ma jakieś poglądy, wyróżnia się. Jest zagrożeniem takim, jakim tylko może być człowiek z konsystencją dla teflonu. Pośrednio przyznał to premier mówiąc w poniedziałek o powodach odwołania ministra: z jednej strony stwierdził, że przyczyną odwołania nie są poglądy Gowina, z drugiej - że "skrzydłowi" politycy PO nie powinni narzucać partii swoich poglądów. Jeśli nie powinni narzucać i dlatego odwołuje się ministra, to znaczy, że rzeczywistym powodem odwołania są właśnie owe poglądy. W jednym Tuska rozumiem: premier nie może być malowany. Rozumiałbym go jeszcze lepiej, gdyby jako premier prowadził politykę nie-teflonową. Roman Graczyk