I od tego mamy polityków większości rządzącej, żeby skutecznie nadzorowali pracę tych specjalistów, a w razie poważnej wpadki mieli odwagę wziąć polityczną odpowiedzialność za to, co się stało. A w końcu od tego mamy opozycję, żeby wynajdywała wszelkie możliwe niedociągnięcia: od błędu człowieka (tu: dyspozytora ruchu) poczynając, a na błędnych decyzjach polityków, dotyczących systemu kolejnictwa, kończąc. Podobna jest - czy raczej: powinna być - rola prasy. Nikt przytomny nie będzie twierdził, że stała się rzecz błaha. Najpierw dlatego, że w jednej chwili zginęło 16 osób, które nie udawały się przecież na wojnę, tylko do pracy, czy w odwiedziny do znajomych. Ci ludzie zginęli niepotrzebnie, to znaczy: niekoniecznie, to znaczy: mogli żyć. Inaczej niż na wojnie, gdzie ryzyko śmierci jest nieodłączne od natury tego przedsięwzięcia. Śmierć w wypadkach komunikacyjnych nie jest koniecznością, chociaż statystyki zdają się mówić coś innego. Ale statystyki nie mówią prawdy w tym sensie, że śmierć na drodze czy w pociągu nie jest wynikiem rutynowego działania systemu, lecz zawsze wynikiem działania niepoprawnego. Jest wynikiem błędu. Jeśli błąd popełnił człowiek, to nie kończy problemu, bo to oznacza, że system nie miał odpowiednich zabezpieczeń przed ludzkim błędem. W dobie kursujących bezkolizyjnie bezzałogowych pociągów nie jest żadnym usprawiedliwieniem (chociaż jest wytłumaczeniem), że dyspozytor ruchu się pomylił: system powinien skorygować jego pomyłkę. A jeśli nie skorygował, to jest wadliwy, i ktoś, kto go nadzoruje, ponosi za to odpowiedzialność. I teraz mamy problem. Pokorne skamlenie, że opozycji nie wypada tych problemów podnosić, bo dopiero co zginęli ludzie, jest niegodne odpowiedzialnego polityka i jest niegodne dziennikarza z prawdziwego zdarzenia. Właśnie dlatego opozycja i prasa powinny się tym zajmować, że zginęli ludzie. Szacunek dla zmarłych, powiadacie? Dla mnie szacunek tym ludziom oddamy wtedy, kiedy wyjaśnimy powody ich niekoniecznej śmierci. No i jest jeszcze niebagatelna kwestia bezpieczeństwa tych, którzy wprawdzie mieli szczęście nie wsiąść do pociągu w minioną sobotę, ale wsiądą do niego jutro. Nie może być tak, że niekonieczna śmierć tamtych ludzi będzie alibi dla nieodpowiedzialności polityków i dla bezczynności urzędników zarządzających kolejami. Bo to właśnie wtedy gra się tamtą śmiercią, bardziej niż wtedy, gdy żąda się wyjaśnień. Na kolei wykorzystano od 2007 r. 1 proc. (słownie: jeden) środków europejskich przeznaczonych na jej modernizację. Co to znaczy? To znaczy, że system jest radykalnie niesprawny. Oczywiście to nie ma bezpośredniego związku z katastrofą, ale przecież szefowi Urzędu Transportu Kolejowego, ani ministrowi infrastruktury nie stawia się zarzutów karnych. Zarzuty karne to jedno, a skandaliczne działanie systemu (każdy, kto podróżuje koleją, to wie) to drugie. Błędy ludzkie na kolei i wszędzie zawsze będą się zdarzać. I bardzo współczuję dyspozytorowi, który popełnił ten fatalny błąd. Natomiast domagam się rozliczenia (politycznego i kadrowego) tych, którzy tolerują działanie systemu. Roman Graczyk