Przywódca Prawa i Sprawiedliwości przechytrzył rywali tym, że nie miał zgoła żadnych hamulców w szafowaniu publicznymi pieniędzmi na socjalne transfery. Nie chcę przez to powiedzieć, że decyzje te nie miały na celu zmniejszania nierówności, a więc zgodnie z nazwą partii rządzącej - celu powiększania sprawiedliwości. Owszem, miały. Inaczej mówiąc, Prawo i Sprawiedliwość dostrzegło rzeczywistą niesprawiedliwość i wyczuło rzeczywistą potrzebę społeczną jej naprawienia. Bieda to wykluczenie, a wykluczenie to poczucie poniżenia. Miliony ludzi, którzy wraz z pierwszym "500 plus" przekroczyli linię oddzielającą biedę od niezamożności, którzy nagle mogli, po raz pierwszy od wielu lat wysłać dzieci na wakacje, albo po raz pierwszy od wielu lat pójść do dentysty, mają dla Prawa i Sprawiedliwości dużo wdzięczności. W tym sensie pierwszy wielki program socjalny PiS-u był wypełnieniem postulatu sprawiedliwości - nie tylko wobec jego bezpośrednich beneficjentów, ale i wobec społeczeństwa. Bo społeczeństwo potrzebuje elementarnej spójności, a istnienie obszarów biedy, tę spójność niszczy. Dlatego krytycy pierwszego "500 plus" (mam na myśli krytyków pryncypialnych, a nie tych, którzy kontestowali np. sposób wdrożenia tego programu) wykazali się brakiem wrażliwości. I czego by potem nie mówili, tak zostali zapamiętani. Zapamiętano im nie późniejsze zapewnienia, że "500 plus" należy utrzymać, a nawet rozszerzyć, ale krytykę "pijaków i nierobów", którzy dzięki Kaczyńskiemu będą żyli na garnuszku państwa i powiększali patologie. W ten sposób opozycja zaczęła być kojarzona z pychą elit wobec prostych ludzi, zaś PiS - z troską o nich. Nie bez racji. Jak wiadomo, sprawowanie władzy zużywa politycznie tych, którzy ją dzierżą. Wdzięczność ludzka też nie trwa wiecznie. PiS zapewne nie wygrałby ostatnich wyborów, gdyby nie nader szczodre dalsze obietnice, co ważne, błyskawicznie wdrażane w życie: tzw. piątka Morawieckiego z wiosny ubiegłego roku i tzw. piątka Kaczyńskiego z wiosny tego roku. Ale tu już sprawy mają się nieco inaczej. Co prawda, ludzie chętnie wezmą każdy tego rodzaju podarunek, tym bardziej, że rzadko władza tak hojnie rozdaje pieniądze, jak rząd Prawa i Sprawiedliwości. Ale czterokrotne podniesienie wydatków socjalnych państwa w stosunku do polityki poprzedników, to już nie są żarty. Tego żadna gospodarka narodowa na dłuższą metę nie będzie w stanie sfinansować. Teraz jeszcze finansuje, bo mamy duży wzrost gospodarczy, a poprzednie ekipy rządzące były powściągliwe, i sytuacja budżetowa jest relatywnie dobra. Lecz na dłuższą metę, to się nie zbilansuje. Rząd Beaty Szydło/Mateusza Morawieckiego jest pierwszym, który tak otwarcie powiedział Polakom: nie musicie już zaciskać pasa, możecie żyć jak zachodni Europejczycy. Tyle, że to nieprawda. My nie mamy, jak Luksemburg, dochodu narodowego per capita w wysokości 114 tys. dolarów, a dopiero zaledwie 15 tys., jesteśmy ciągle na dorobku. Co więcej, i dla zachodnich Europejczyków w większości zakończył się czas powszechnego dobrobytu, a na pewno czas nadziei, że następne pokolenie będzie żyło dostatniej niż obecne. Także w zachodniej Europie rządzący niekiedy hojną ręką gaszą socjalne niezadowolenie, kupując sobie polityczny spokój (np. transfery socjalne we Francji, żeby uśmierzyć ruch "żółtych kamizelek"). Rachunek zapłacą - we Francji i w Polsce - dzieci i wnuki obecnych pokoleń. Opozycja w Polsce ma po wyborach europejskich niezwykle trudną sytuację. Weszła w logikę licytowania się z PiS-em na obietnice socjalne. Chcąc wygrać, obiecuje rzeczy, które na dłuższą metę zrujnują budżet, powiększą dług publiczny i osłabią podstawy wzrostu gospodarczego. Gdy zaś nadejdzie dekoniunktura - a tak się z pewnością prędzej czy później stanie - będzie naszej gospodarce trudniej się bronić przed jej skutkami, później zaś trudniej wejść z powrotem na ścieżkę wzrostu. Opozycja popełniła błąd frontalnie atakując pierwsze "500 plus", a przy okazji pokazując pogardę dla ludzi niezamożnych i biednych. Jednak naprawiając go nie potrafiła zatrzymać się na granicy racjonalności gospodarczej. Populizm PiS-u wyzwolił populizm opozycji. Jedyna istotna różnica pomiędzy nimi to stosunek do rządów prawa. Ale to mało kto rozumie (na pewno nie masowy wyborca). Jeśli tak się sprawy mają naprawdę, to mówi nam to coś nie tylko o szansach w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Także o perspektywie rozwoju Polski w - powiedzmy - najbliższej dekadzie.