Nie jest przecież tak, jak napisał we wczorajszej "Rzeczpospolitej" Waldemar Kuczyński ("Generał Jaruzelski nie przyniesie Polsce wstydu", "Rz", 31 marca), że w osobie generała jedzie "stary żołnierz i polityk z czasów, których rozumienie przekracza możliwości wielu". To byłoby zbyt piękne. Prawda o drodze życiowej generała jest niespójna. Z jednej strony karta sybiracka i kombatancka. Z drugiej - wierna służba sowieckiemu imperium. Wojciech Jaruzelski jako 16-latek, syn ziemiańskiej rodziny, został siłą wywieziony w głąb Rosji, jak to wtedy było udziałem setek tysięcy Polaków za to tylko, że byli Polakami. Tam pracował w katorżniczych warunkach, żeby przeżyć. Przeżył i przyłączył się do polskiej armii, tworzonej po przystąpieniu ZSRR do antyhitlerowskiej koalicji. Ale nie zdążył przed wymarszem oddziałów gen. Andersa do Persji, wiec doszlusował do oddziałów płk. Berlinga. W tym momencie nie miał innej drogi do Polski, jak tylko z armią podporządkowaną polskim komunistom, a więc z armią podporządkowaną imperialnym interesom ZSRR. Z tą armią walczył aż do maja 1945 - czego 65. rocznicę będziemy wkrótce obchodzić. Druga część biografii generała nie jest już tak patriotyczna - by rzecz ująć eufemistycznie. Porucznik Jaruzelski służy najpierw w jednostkach zwiadu, czyli zwalcza polskich patriotów z AK. Potem pracuje dla Informacji Wojskowej, czyli jest tajnym współpracownikiem wojskowej bezpieki. Robi błyskawiczną karierę w Ludowym Wojsku Polskim, zapewne nie bez związku ze swoją pracą dla IW. W 1968 przeprowadza czystki antysemickie w wojsku, potem bierze udział w agresji wojsk Układu Warszawskiego na buntującą się Czechosłowację. Następnie tłumi przy pomocy wojska bunt robotników Wybrzeża, a w 1981 roku zastępuje wahającego się Kanię na stanowisku I sekretarza KC PZPR, kończy przygotowania do stanu wojennego i wprowadza go. Potem przez wiele lat nie jest w stanie odblokować politycznie sytuacji wytworzonej przez stan wojenny, aż dopiero wybawia go z opresji Gorbaczow i jego pieriestrojka. Nie zapominajmy, że w maju 1945 r., kiedy Armia Czerwona kończyła swój zwycięski pochód w Berlinie, równocześnie w Moskwie przygotowywano proces 16 przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, porwanych w marcu w Pruszkowie, a następnie skazanych przez radziecki sąd za dywersję na tyłach armii. To nader symboliczne zestawienie, bo pokazuje, że Armia Czerwona, choć przegnała z Polski nazistów, zainstalowała tu porządki typu sowieckiego z wszystkimi tego faktu, i znanymi nam aż do bólu, następstwami. No więc mamy z generałem problem. Jak go rozwiązać? Nazywając rzeczy po imieniu, ale też nie obrażając Wojciecha Jaruzelskiego jako człowieka i nie odbierając mu jego życiowych cierpień. Generałowi należy się szacunek jako sybirakowi, kombatantowi, a także jako byłemu prezydentowi (1989 - 1990). Nie ma jednak żadnego powodu, żeby Państwo Polskie w osobie prezydenta Kaczyńskiego czciło w Jaruzelskim komunistę i wiernego wykonawcę sowieckiej polityki wobec Polski. Roman Graczyk