Zarząd województwa, który wcześniej dofinansował tę imprezę (organizowaną przez lokalne stowarzyszenie), ogłosił, że sprawdzi, w jaki sposób zostały wykorzystane te środki i czy organizatorzy nie wprowadzili publicznego sponsora w błąd. Kontrola trwa, jeśli kontrolerzy ustalą, że nadużyto zaufania władzy samorządowej, możliwe będzie żądanie zwrotu dotacji. Samorządowcy z Podkarpacia próbują w ten sposób zamknąć tę śmierdzącą sprawę. Rozumiem ich, bo ratują swój prestiż. Ale z punktu widzenia interesu publicznego nie powinno się pozwolić na takie załatwienie sprawy. Przekroczono tu granicę kompromitacji i trzeba - przynajmniej - rzecz nazwać po imieniu. Pamiętam z dzieciństwa, jak wtłaczano nam do głowy, że generał Świerczewski był bohaterskim dowódcą ("generał, który się kulom nie kłaniał") polskiego wojska walczącego o wyzwolenie Polski pod bokiem sojuszniczej Armii Czerwonej. Fakty historyczne są inne, a niekiedy drastycznie inne: Świerczewski był od początku sowieckim komunistą i oficerem Armii Czerwonej, walczył w jej szeregach przeciwko Polsce w roku 1920. I jako sowiecki oficer został skierowany w 1943 r. do tworzącego się w ZSRR Wojska Polskiego. Odtąd, aż do śmierci, był po prostu nadzorcą sowieckich porządków w PRL-owskiej armii polskiej, nazwanej Ludowym Wojskiem Polskim. Pełnił więc rolę analogiczną do marszałka Konstantego Rokossowskiego i tysięcy sowieckich tzw. instruktorów. Ci oficerowie, oddelegowani do służby w LWP nigdy, nawet formalnie, nie przestawali być sowieckimi obywatelami i sowieckimi oficerami. Tajny rozkaz naczelnego dowódcy WP z 15 stycznia 1945 roku mówił o tym tak oto: "Na podstawie dyrektyw Głównodowodzącego Armii Czerwonej ustala się następujące normy w sprawie przebiegu służby wojskowej generałów i oficerów Armii Czerwonej odkomenderowanych dla pełnienia służby w Wojsku Polskim. 1. Generałów i oficerów Armii Czerwonej, znajdujących się w Wojsku Polskim, należy uważać za czasowo odkomenderowanych do Wojska Polskiego, wychodząc z założenia, że pełnią oni rzeczywistą służbę wojskową w Armii Czerwonej. Czas służby w Wojsku Polskim wlicza się do ogólnego przebiegu służby.[...] 3. Generałowie i oficerowie Armii Czerwonej, odbywający służbę wojskową w Wojsku Polskim, jako obywatele ZSRR są zwolnieni z obowiązku składania przysięgi żołnierskiej przewidzianej w Wojsku Polskim. Przestępstwa przeciwko obowiązkom wojskowym należy rozpatrywać jako naruszenie przysięgi składanej w Armii Czerwonej[...]". Wyobraźmy sobie, że Świerczewski nie ginie pod Baligrodem w 1947 r., lecz funkcjonuje w strukturach LWP i Ministerstwa Obrony Narodowej (był wiceministrem) aż do 1956 roku. Co by się z nim wtedy stało? Byłby wśród tych sowieckich "instruktorów", których polska partia komunistyczna po Październiku chciała się pozbyć z PRL-owskich struktur władzy. Gomułkowski komunizm miał ambicję być komunizmem polskim, wprawdzie uznającym "kierowniczą rolę" "towarzyszy radzieckich", ale stroniącym od bezpośredniego komenderowania przez Sowietów. Zatem "generał, który się kulom nie kłaniał" byłby zapewne odesłany do ZSRR, bo nawet dla naszych komunistów był bardziej sowieckim czynownikiem niż polskim komunistą. Taka to postać miała być w roku 2012 w jakiś sposób uhonorowana przez lokalne stowarzyszenie, ale ze wsparciem finansowym władzy publicznej. Teraz władza publiczna tłumaczy się, że lokalne stowarzyszenie nadużyło jej zaufania. W jaki sposób? - pytam. Przecież w zapowiedziach tej imprezy Świerczewski był centralną postacią, a sama uroczystość odbywała się w rocznicę zasadzki pod Baligrodem. Zarząd województwa albo nie wie, kim był Świerczewski - wtedy kompromituje się jako władza publiczna będąca częścią Państwa Polskiego (zostawiam na boku kwestię prawnego statusu władzy samorządowej, bo tak czy tak ta władza działa w Państwie Polskim). Albo też zarząd to wie, ale wymowę tego faktu lekceważy - wtedy kompromituje się jeszcze bardziej. Nie byłoby może od rzeczy gdyby władze centralne PO i PSL (obie te partie rządzą w sejmiku podkarpackim) coś z tym fantem zrobiły. Roman Graczyk