Przytacza się, mianowicie, zazwyczaj jedno zdanie, które brzmi: "Jeśli jakaś osoba jest homoseksualna, kimże ja jestem, żeby ją oceniać?" I na jego podstawie buduje się teorie o zmianie doktryny Kościoła katolickiego w kwestii homoseksualizmu. Nic takiego nie ma miejsca. Pełna odpowiedź papieża na to pytanie brzmiała tak: "Pisze się dużo o lobby gejowskim. Jeszcze go nie znalazłem. Jeszcze nie spotkałem w Watykanie nikogo, kto pokazałby mi swój dokument tożsamości z wpisem >>gej<<. Trzeba rozróżniać pomiędzy takim faktem, że ktoś jest homoseksualistą, a innym faktem, że ktoś jest członkiem lobby (homoseksualnego-RG) ponieważ lobbys nie są dobre. Jeśli jakaś osoba jest homoseksualna, kimże ja jestem, żeby ją oceniać? Problemem nie jest to, że się ma taką skłonność, powinniśmy być braćmi. Problemem jest tworzenie lobbys, lobby biznesowych, politycznych, masońskich - to właśnie jest najgroźniejszym problemem". Jakkolwiek brak tej wypowiedzi spójności charakterystycznej dla oficjalnych dokumentów kościelnych (najpierw papież jak gdyby prześmiewczo mówi o samym istnieniu lobby homoseksualnego w Kościele, a potem stawia to jako bardzo poważny problem), to w każdym razie nie jest to żadna deklaracja uznania homoseksualizmu za postawę równie uprawnioną co heteroseksualizm. Moim zdaniem papież nie wychodzi w przytoczonych słowach poza klasyczną pozycję Kościoła wyrażoną w katechizmie z czasów pontyfikatu Jana Pawła II (1992). To jest pozycja: osoby homoseksualne jako ludzie - tak, homoseksualizm jako praktyka życiowa - nie. Nie przypadkiem słowami papieża zachłystują się - wypaczając ich sens - środowiska, które dążą do rozmycia tożsamości katolickiej, ci którzy chcieliby przebudować Kościół na instytucję typu Owsiak (nb. nic nie mam do Owsiaka), a więc na instytucję, która ludziom pomaga, ale nic od nich nie wymaga, w tym wypadku: nie wymaga by powstrzymywali się od aktów homoseksualnych. Zachłystują się co najmniej przedwcześnie. Znany francuski komentator spraw kościelnych, długoletni dziennikarz "Le Monde" - pisma, którego nie można posądzić o sympatię dla Kościoła - Henri Tinq, napisał na portalu slate.fr analizę, która miażdży te interpretacje. Tinq stwierdza: "To nie jest zmiana pozycji Kościoła, ale życzenie (któremu trzeba przyklasnąć) większej tolerancji" (http://www.slate.fr/story/76034/pape-francois-homosexualite). Tinq trafił w sedno. Papież Franciszek powiedział tylko tyle, że ludzi o skłonnościach seksualnych nie należy poniżać, piętnować, nienawidzić etc., czyli trzeba zdobyć się wobec nich na tolerancję. Tolerancja jednak, według klasycznych pojęć, dzisiaj niestety w zaniku, nie oznacza akceptacji czyichś zachowań, przeciwnie, oznacza ich znoszenie (tolerowanie) pomimo, że się z nimi nie zgadzamy. Powiedzmy raz bez owijania w bawełnę nowomowy: ktoś kto jest heteroseksualny, nie może nie odczuwać homoseksualizmu jako czegoś - delikatnie mówiąc - wynaturzonego. Zresztą homoseksualista musi mieć - jak sądzę - podobne odczucia na temat heteroseksualizmu. Są to sprawy głęboko osadzone w ludzkiej psychice i żadna nowoczesna gadanina nie jest w stanie tego wykorzenić. A zatem jedyne, czego możemy w cywilizowanych (nastawionych na pokojową koegzystencję różnych grup) społeczeństwach oczekiwać, to tolerowanie zachowań mniejszości, których nie afirmuje większość. Jak się stanowi w cywilizowanym społeczeństwie prawo (prawne uznanie, bądź nie, związków homoseksualnych) to jest inna kwestia. Tu chodzi tylko o to, jaki mamy stosunek do homoseksualistów, jako do ludzi. Moim zdaniem człowiek jako tako integralny w swojej konstrukcji psychofizycznej nie może powiedzieć: "hetero czy homo - jest mi to obojętne", ale z kolei człowiek który troszczy się o zachowanie pokoju społecznego nie powie: "precz z pedałami!". Moim zdaniem, papież mówi: tolerancja dla homoseksualistów, ale nie mówi: afirmacja. Ma rację. Nie tylko ze względu na tradycyjne nauczanie kościelne w tej dziedzinie. Także ze względu na zdrowy rozsądek. Roman Graczyk