Oczywiście, powinniśmy ich bronić. Ale gdy z wyborów europejskich robi się wyścig o tytuł najlepszego Polaka/ Francuza/ Litwina/ Portugalczyka, który własną piersią zasłoni swoją ojczyznę rozszarpywaną przez kosmopolitów i biurokratów z Brukseli, to znak, że rywalizacja polityczna bierze górę nad zdrowym rozsądkiem. Bo można odnieść wrażenie, słuchając naszych (i nie tylko naszych) polityków ubiegających się o mandaty w Parlamencie Europejskim, że Unia to jakiś system zniewolenia państw i narodów i jedyne, co krajowi reprezentanci mają do zrobienia, to heroicznie bronić niepodległości swoich krajów przed imperialnymi roszczeniami Brukseli. Niektórzy zresztą wprost mówią, że Unia Europejska to nowy Związek Radziecki. Czy leci z nami lekarz? Marzy mi się taka partia, która oprze się szantażowi moralnemu konkurencji politycznej i otwarcie powie, że w tych wyborach chodzi o to, jaka ma być Unia, a o Polskę tylko o tyle, o ile mamy na myśli jej udział w Unii. Marzy mi się partia, która nie będzie się bała oskarżeń o "wyprzedaż polskich interesów" i otwarcie postawi kwestię szybszej integracji Unii. Czyli inaczej, niż dotąd zawsze bywało, gdy każde zacieśnienie współpracy europejskiej było - w najlepszym wypadku - ukrywane przed opinią publiczną, a przeważnie wprost pokazywane jako przepis na klęskę Polski. Partia, która wprost powie rzecz oczywistą: Unia to dążenie do współpracy i to nie tylko i nie głównie współpracy międzyrządowej, ale przede wszystkim do współpracy wspólnotowej, uzgadnianej na poziomie Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej. Marzy mi się taka partia, bo marzy mi się Unia, która potrafi bronić interesów Europejczyków przed roszczeniami innych potęg: Chin, Rosji, ale - szczególnie w dobie także Trumpa - USA. Marzy mi się Unia, która potrafi bronić interesów Europejczyków przed roszczeniami potęg ponadnarodowych, jak wielkie korporacje. Zarazem lubiłbym, żeby ta - wyimaginowana - partia otwarcie proeuropejska nie pozbyła się rozumu, nie zatraciła się w europejskiej nowomowie i w europejskiej poprawności politycznej. Bo dążenie do jedności, słusznie obejmujące gospodarkę i instytucje państwa prawa, nie może obejmować tego, co jest wyrazem odmienności narodowej: kultury, obyczaju, aksjologii. Słucham dziś rano wywiadu z Benoît Hamonem, francuskim socjalistą. Otóż, powiada p. Hamon, że trzeba w Unii zaprowadzić zasadę, iż pewne prawa osobiste należą się każdemu z tytułu obywatelstwa unijnego, nie zaś z tytułu obywatelstwa narodowego. Jako czołowy przykład podaje p. Hamon prawo do aborcji na życzenie. Inaczej mówiąc, ten rodzaj integracji europejskiej oznacza, że te dziedziny, które dziś są znamieniem narodowej odmienności (sprawy obyczajowe, światopoglądowe), nie należałyby już dłużej do kompetencji państwa narodowego. Wtedy hasło "Zjednoczeni w różnorodności" nie opisywałoby już dłużej Unii. No więc ja takiej integracji bym sobie nie życzył. A teraz, proszę Państwa, zapraszam za kotarę w lokalu wyborczym, by tam, w sumieniu, wybrać jeśli nie najlepszego kandydata, to przynajmniej najmniej złego.