Rezolucja - podaję za "Rzeczpospolitą" - głosi, że "zmiana klimatu nasila dyskryminację ze względu na płeć", a także że wzywa organy zarządzające Unii "do włączenia i uwzględnienia kwestii płci na każdym etapie strategii politycznych dotyczących klimatu, od ich tworzenia, aż po finansowanie, wdrożenie i ocenę(...)". Aby lepiej zrozumieć motywację inicjatorów (i inicjatorek) tego dokumentu przeczytałem rozmowę z jedną z nich. Oto pani Nicole Kiil-Nielsen deputowana frakcji zielonych, członek (członkini?) komisji praw kobiet w Parlamencie Europejskim powiada tak: "Z pewnością świadomość nierówności pomiędzy płciami stała się istotna w Unii. Jednak jest ona całkowicie nieobecna w jej polityce w sprawie klimatu! Dla historycznej feministki takiej jak ja, to jest zawód. Wystarczy, że pojawia się jakiś nowy problem, traktowany z punktu widzenia nierówności płci, a zaraz powraca się do starych ujęć, zdominowanych przez sposób myślenia mężczyzn, najlepiej białych". Dalej p. Kiil-Nielsen przypomina, że na zeszłorocznej konferencji klimatycznej w Durbanie domagała się, iżby do wszystkich gremiów traktujących o kwestiach klimatu wkluczać co najmniej 40 proc. kobiet. Śmieszne i straszne. Śmieszne, bo świadczy o umysłowym zaczadzeniu polityczną poprawnością. Straszne, bo kiedy myśl błąka się po manowcach, nie ułatwia to rozwiązywania rzeczywistych problemów. Ocieplenie klimatu jest faktem. Jego groźne dla mieszkańców globu skutki są rzeczywistością. Na ile ocieplenie zostało wywołane przez zatrucie środowiska, nie wiem, ale nie robiłbym z tego centralnej kwestii. To nie ważne, czy nieekologiczna gospodarka za to odpowiada w istotnym stopniu, ważne, że jest nieekologiczna. A to można i trzeba zmienić. Dla oszczędności energii, dla zmniejszenia zanieczyszczeń - chociażby. Nawet jeśli nie uratujemy śniegów Kilimandżaro, lepiej jeśli nasza planeta będzie mniej zanieczyszczona plastikowymi śmieciami i smogiem z dwutlenku węgla. W tym sensie mam do prawicy (głównie polskiej, bo ta zachodnia już to rozumie), że robi z kwestii ekologicznej spór ideologiczny, zamiast zastanowić się wspólnie z lewicowcami (w tym, czemu nie?, z zielonymi), co można zrobić, aby zanieczyszczenie sukcesywnie zmniejszać. Dlatego takie idiotyzmy, jak rzeczona rezolucja, psuja mi szyki, bo ośmieszają słuszną sprawę ochrony środowiska. W takiej sytuacji polska prawica może powiedzieć: to ekolodzy i feministki ideologizują problem. I będzie miała rację, niestety. Kiedyś w tej części Europy było tak, że każda, nawet najbardziej fachowa rozprawa naukowa z zakresu socjologii, prawa, a nawet lingwistyki musiała obowiązkowo zawierać jakieś odniesienia do teorii marksistowskiej. To była miara obłędu, w jaki popadł tamten ustrój. Nasz ustrój liberalnej demokracji musi się strzec popadnięcia w podobne koleiny. Roman Graczyk