Powiecie, że przesadziłem z tym Kimem? Oczywiście, celowo przesadziłem. Chcę jednak - tym razem całkiem serio - podkreślić, że sposób zarządzania przez Kaczyńskiego jego partią jest, jak na demokratyczne obyczaje, czymś niesłychanym. Jest czymś niesłychanym nawet jak na obyczaje panujące w tej materii w Polsce, gdzie partie przekształciły się w polityczne udzielne księstwa ich liderów. Jest udzielnym księciem w swojej partii Napieralski, jest nim Tusk, ale na tym tle Jarosław Kaczyński wybija się. Już nie chodzi o to, że Kaczyński ma w swojej partii pozycję przywódcy bezalternatywnego, bo podobną pozycję mają u siebie i Napieralski, i Tusk. Chodzi o to, że w pojęciu Kaczyńskiego partia to nie jest grupa ludzi myślących podobnie o najważniejszych wyzwaniach politycznych kraju. Partia to ma być grupa ludzi ślepo oddanych Prezesowi. Myślenie jako takie zostało w PiS-ie potępione. Poniekąd słusznie, bo jak się ludziom pozwala myśleć, to nie wiadomo nigdy, do jakich dojdą wniosków. A nuż komuś przyjdzie do głowy, że Prezes jest omylny? Otóż Prezes jest, wedle Prezesa, nieomylny niczym papież, a właściwie bardziej niż papież, bo temu przysługuje status nieomylności tylko pod pewnymi warunkami (tak co do treści wypowiedzi, jak i co do formy). Prezes zaś jest nieomylny po prostu, bez tych niepotrzebnych ograniczeń. Kto z członkow PiS-u podaje to w wątpliwość, kopie sobie polityczny grób. Zawieszenie w prawach członka partii Elżbiety Jakubiak, kilka dni po usunięciu z delegacji parlamentarnej PiS-u w Parlamencie Europejskim Marka Migalskiego, dowodzi, jak dalece ta paranoja opanowała umysł Prezesa. Bo proszę mi pokazać polityka bardziej oddanego Prezesowi niż była szefowa Kancelarii Prezydenta. Jolanta Szczypińska? No nie, ja pytam o polityków, w spodniach czy w spódnicy, ale o ludzi mających tego rodzaju kompetencje, pani Szczypińska nie należy do tej kategorii. Nawet w ostatnich publicznych wypowiedziach Elżbiety Jakubiak, które zapewne stały się przyczyną jej obecnych kłopotów (głos w sprawie listu otwartego Marka Migalskiego oraz wywiad dla "Wprost"), zachowywała ona w stosunku do Kaczyńskiego pełną kurtuazję. Ba, zachowywała ją nawet wczoraj w "Kropce nad i", kiedy przyszło jej komentować partyjną karę, o której partia nie była uprzejma bodaj bezpośrednio jej powiadomić. Kto następny? Nie wiem, jak się sprawy potoczą, ale widać wyraźnie, że przełożona Elżbiety Jakubiak z okresu kampanii prezydenckiej, Joanna Kluzik-Rostkowska, też jest na celowniku Prezesa. Była szefowa sztabu wyborczego, widząc w tej decyzji partii formę krytyki kampanii prezydenckiej szefa PiS, wzięła odpowiedzialność za postawę Elżbiety Jakubiak. W normalnej partii byłoby to powitane z uznaniem jako przejaw politycznej odwagi i konsekwencji. Nie w PiS-ie. Przewiduję, że pani Kluzik-Rostkowska będzie miała kłopoty. Ale, jak powiadam, problem bizantyńskich obyczajów wewnątrzpartyjnych nie jest tylko problemem PiS-u. Ta sama choroba, w nieco tylko łagodniejszej formie, toczy i inne partie. Cały nasz system partyjny jest pod tym względem głęboko zdegenerowany. W licznych partiach politycznych na Zachodzie działają frakcje wewnątrzpartyjne. W Polsce w latach 90. frakcje działały w nieboszczce Unii Wolności. Oczywiście, nie jest tak, że wystarczy zaprowadzić obowiązek frakcyjności i problem się rozwiąże. Frakcje mogą być, albo może ich nie być, problem nie polega tylko na strukturze organizacyjnej. Polega on bardziej na tym, jaka kultura polityczna panuje w partiach. Bez tej kultury frakcje będą atrapą. Czy jest to kultura demokratycznej debaty, przejrzystości, jawnych procedur podejmowania decyzji? Inaczej mówiąc: kultura szacunku dla odmienności przekonań w ramach wspólnoty podstawowych celów. Nauczyć się tego jest trudną sztuką - nie od razu Kraków zbudowano. Kłopot w tym, że nie widać, by w naszych partiach w ogóle próbowano się tego uczyć. W tej sprawie rację ma (niestety) Palikot: trzeba to zmienić. Roman Graczyk