Na owe 3 tysiące europejskich ochotników w szeregach Państwa Islamskiego i Frontu Obrony Ludności Lewantu składają się głównie młodzi mężczyźni (ale bywają i młode kobiety) z Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Belgii. Wśród nich przeważają tacy, którzy - mimo iż urodzili się w Europie Zachodniej - wychowali się w religii muzułmanskiej. To dzieci czy wnukowie imigracji muzułmańskiej do tych bogatych krajów, od lat 70. XX wieku masowo sprowadzających imigrantów najpierw jako tanią siłę roboczą, a potem ich rodziny w ramach polityki łączenia rodzin. Ale - uwaga - jest też pewna liczba takich, którzy pochodząc z rodzin o europejskich/chrześcijańskich korzeniach dokonali konwersji na islam. To zjawisko rosnące w ostatnich latach lawinowo. Owszem, nie każdy wyznawca islamu, a nawet nie każdy z tych konwertytów od razu jedzie bić się po stronie dżihadystów na Bliskim lub Środkowym Wschodzie, ale zjawisko konwersji stowarzyszone z radykalnym odrzuceniem wartości zachodniej cywilizacji jest już statystycznie zauważalne, a tendencja jest rosnąca. I rośnie strach. Wraz ze strachem przychodzi też refleksja na temat przyczyn tych zjawisk. Są jednak tacy na Zachodzie (i oni ciągle dominują w polityce i w mediach), którzy mimo tych dramatycznych danych (bazujących na innych zauważalnych już od lat 80. zjawiskach, typu islamizacja całych przedmieść wielkich miast i powstawanie tam enklaw szariatu) twierdzą z uporem, że nic się nie stało, a społeczeństwo współczesne może być tylko wielokulturowe. Ci ideologowie trzymają dyskurs typu: albo multikulturalizm, albo nacjonalizm/szowinizm. Powiadają, że wszelkie zmiany dotychczasowej polityki w zakresie imigracji i w stosunku do imigracji (czy często, jak we Francji, w stosunku do postimigracji, bo większość tej populacji jest już obywatelami francuskimi) oznaczają budowę społeczeństwa zamkniętego. A stąd już tylko krok do społeczeństwa autorytarnego, patriarchalnego, a nawet (to największa obelga w ustach postępowców) społeczeństwa ładu moralnego. Trzymają taki dyskurs i moralnie terroryzują swoich ideowych przeciwników. Nawet szukają wroga. I znajdują go tak, jak staliniści znajdowali go w szeregach swojej bolszewickiej partii. Jak wiemy, Stalin wykończył swoich wiernych druhów: Bucharina, Zinowiewa, Trockiego i innych. Współczesne lewactwo zachodnie idzie tą samą drogą. Zgoda: nie strzela i nie odrąbuje głów, ale wyklucza z salonu, oskarżając o flirtowanie z faszyzmem nawet swoich niegdysiejszych guru, jeśli tylko zaczynają myśleć i zgłaszać wątpliwości do jedynie słusznej postmodernistycznej ideologii. Dawno temu wykluczony został Finkielkraut, dzisiaj wykluczany jest Gauchet - z grubsza za to samo, to znaczy za zauważanie oczywistych faktów, których człowiek ponowoczesny widzieć nie powinien. To jest przestroga. Póki jeszcze w Polsce nie zabrnęliśmy tak daleko w manowce bezmyślenia...