Czytam w "Gazecie Wyborczej" ("IV RP kontratakuje", 8 stycznia) materiał informacyjny (no bo niby jaki zamieszcza się na pierwszej kolumnie u góry, w charakterze "czołówki"?) o wyroku w tej sprawie i o reakcjach nań. Pierwsze zdanie: "W piątek wyrok w sprawie kardiochirurga Mirosłwa G. (...) politycy PiS i Solidarnej Polski uznali za swój sukces". Drugie zdanie: "Kamiński, były szef CBA, a dziś poseł PiS, podkreślał, że (...)". Zauważmy: człowiek sądzony za korupcję i inne poważne zarzuty posiada imię, ale już poseł, który w swoim czasie przyczynił się (jako szef CBA) do jego aresztowania, nie posiada imienia. Wprawdzie wielu czytelników wie, że ten Kamiński to Mariusz Kamiński, ale ważne jest co innego. To, że czytelnicy na dzień dobry dostają komunikat: nasz (gazety i jej autorów) stosunek do skazanego chirurga jest inny (lepszy, bardziej wyrozumiały) niż do byłego szefa tajnej służby walczącej z korupcją. Kto czyta "Gazetę Wyborczą", ten wie, ile atramentu tam wylano, by przez te wszystkie lata od momentu aresztowania chirurga dowodzić, jaka się doktorowi dzieje krzywda. Mało tego: jaka się dzieje krzywda polskiej transplantologii z powodu jego aresztowania i sądzenia. Przez te wszystkie lata "Gazeta" (a za nią inni) skupiała się raczej na obronie "doktora G." niż na tym, o co był oskarżany. A było to oskarżenie, dalibóg, nieliche: postawiono mu 42 zarzuty. Jeszcze teraz, w obliczu wyroku, czytam w "GW": "Jednak z oskarżeń wysuwanych przed laty pod adresem dr. G przez funkcjonariuszy IV RP zostało niewiele (skazanie z 19 na 42 zarzuty)". Czy ktoś potrafi powiedzieć, jaka logika kieruje tym zdaniem? Bo z jednej strony pisze się, że z zarzutów zostało niewiele, a z drugiej podaje się, ile to jest - a liczby te, zarówno bezwzględne, jak i relatywne, mówią coś innego. Człowieka uznano winnym 19 (słownie: dziewiętnastu) zarzutów. To jest niewiele? Sąd potwierdził prawie połowę zarzutów przedstawionych przez prokuraturę. To niewiele? Bogdan Wróblewski (współautor tego tekstu) jest doświadczonym sprawozdawcą sądowym i musi wiedzieć, że skazania w sprawach karnych nigdy nie są tożsame z oskarżeniami (gdyby tak było, do ferowania wyroków wystarczyłaby prokuratura). Musi wiedzieć, że skazanie człowieka z 19 (spośród 42) zarzutów nie jest jakąś szczególną porażką prokuratury, raczej czymś w wymiarze sprawiedliwości normalnym. Dlaczego więc sygnuje tekst, który sugeruje coś przeciwnego? Odpowiedź na to pytanie musiałaby prowadzić przez analizę zjawiska współczesnej prasy w Polsce, gdzie gazeta (albo dowolne inne medium) staje się częścią machiny ideologicznej bardziej niż środkiem informowania o faktach. Zresztą, nie tylko "Gazeta Wyborcza" i media związane z nią ideowo, ale media w ogóle - o czym będzie jeszcze niżej mowa. Ale wróćmy do tekstu w "GW". Autorzy piszą o ustnym uzasadnieniu wyroku, w którym sędzia Tuleya powiedział, że metody śledcze zastosowane w tej sprawie przypominają metody śledcze z czasów stalinowskich. Zaraz w następnym akapicie czytamy: "Prawica uchwyciła się słowa >>stalinizm