Gdy Komorowski mówił, że w zreformowanej służbie zdrowia chory nie dołoży do niej z własnej kieszeni ani złotówki, Kaczyński nie zaprzeczył - a był to czystej wody populizm. Gdyby obaj mieli rację, przecież nie byłoby sporów o zakres koszyka gwarantowanych świadczeń. A są. Gdy ten pierwszy mówił oczywistą nieprawdę, że nasz system emerytalny nie potrzebuje generalnego i obowiązkowego podniesienia wieku przechodzenia na emeryturę, ten drugi zgodził się z nim bez wahania. Obaj uczepili się pretekstu relatywnie dobrego bilansu budżetu (mniejszego deficytu niż wielu krajów UE i G-20). Tymczasem dobrze wiadomo, że system jako taki wymaga, z powodu nieuchronnego biegu wskaźników demograficznych, radykalnych zmian, a budżet tylko może - lub nie - doraźnie ratować ten chory system. Jednak obaj bali się narazić ludziom, którzy wolą zamykać oczy na trudną rzeczywistość i mamić się złudzeniami "państwa dobrobytu". Gdy Kaczyński przestrzegał przed "podnoszeniem ręki na KRUS" (dopuszczając jedynie niewielkie korekty systemu), basował mu Komorowski. Znowu populizm czystej wody, ignorowanie gigantycznej niesprawiedliwości, jakie zakłada ten system (a nie tylko nadużyć, jakie się mogą zdarzyć nawet w zdrowym systemie). Owszem, były między kandydatami jakieś różnice, głównie w ocenie dokonań dwóch ostatnich rządów, trochę co do priorytetów w polityce zagranicznej (m. in. co do roli Unii Europejskiej). Co do reszty, były to raczej różnice stylu niż treści. A nad wszystkim górowała obawa, żeby się, broń Boże!, tylko komuś nie narazić i nie stracić paru głosów. Wczoraj wygrali dziennikarze. Obie panie (Joanna Lichocka - TVP, Katarzyna Kolenda-Zaleska - TVN) wypadły nieźle, chociaż widać było, komu z kandydatów sprzyjają, a tego nie powinno dać się łatwo rozszyfrować. No, ale u nas to standard, a i tak - powiadam - było nieźle. Jednak, jeśli ktoś mi się w tej debacie naprawdę podobał, to był to Jarosław Gugała (Polsat). Gugała był politycznie nierozpoznawalny: zapewne ma jakieś preferencje, kogoś poprze, a kogoś skreśli 4 lipca, ale tego, ni w ząb, nie dało się wyczuć w jego pytaniach. Po drugie, nadał tej debacie jakąś powagę. Był to rzadki w naszym dziennikarstwie, a już szczególnie w dziennikarstwie telewizyjnym przypadek, kiedy próbuje się uchwycić w omawianych problemach jakiś głębszy sens, a nie tylko ich ulotną powłokę. W dobie panoszenia się PR-u, konsultantów politycznych i im podobnych iluzjonistów, ton, jaki nadał paru pytaniom Gugała, wybrzmiał dysonansem, ale dysonansem zbawiennym dla poczucia rzeczywistości. Bo nie wystarczy pytać o to, czy i kiedy się wycofamy w Afganistanu, dobrze jest jeszcze zapytać o sens tej misji, przecież okupionej często śmiercią naszych chłopców, o to czy Polska swoją polityką nie lekceważy tych śmierci. Oczywiście, żaden z pretendentów do najwyższego urzędu nawet nie próbował na to pytanie odpowiedzieć. Podobnie, obaj uchylili się od odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak uporczywie zohydzają wyborcom pojęcie liberalizmu - jak by nie było, fundament wolnej Polski... To były i dla Kaczyńskiego, i dla Komorowskiego pytania za trudne wczoraj, bo stawiały wreszcie sprawy serio i do końca. Ta kampania jest w dużym stopniu "ściemą", bo obaj kandydaci chcą wygrać za wszelką cenę. Dlatego plotą od rzeczy o tym, że nie wolno "podnosić ręki na KRUS", albo o tym, że możliwa jest zaawansowana opieka medyczna za darmo. Dobrze chociaż, że dzięki takim dziennikarzom jak Gugała, my-wyborcy czasem widzimy, jak bardzo oni plotą od rzeczy. Szacunek. Roman Graczyk