Po wielu smutnych rewelacjach odnoszących się do ludzi Kościoła katolickiego, te najnowsze informacje nie powinny specjalnie dziwić. A jednak trochę dziwią. "Rzeczpospolita" (13 stycznia) opisuje treść donosów składanych przez abpa Sawę. Nie miał on żadnych zahamowań, pisząc a to o homoseksualizmie jakiegoś prawosławnego duchownego, a to o nie dość lojalnej wobec władz postawie swojego przełożonego, metropolity Stefana, a to nadużyciach finansowych następnego swojego przełożonego, metropolity Bazylego, to znowu sporządzając charakterystyki swoich seminarzystów w klasztorze w Jabłecznej. Na podstawie jego donosów łamano innych prawosławnych i werbowano ich do współpracy, zakładano sprawy operacyjne przeciwko wskazanym przez niego osobom i środowiskom. Abp Sawa to nie był agent z rozterkami, ktoś, kto się szamoce z własną słabością, ma świadomość, że błądzi i próbuje - lepiej czy gorzej - powrócić do moralnego pionu. To przykład człowieka - przynajmniej jeśli sądzić po wielkości i jakości jego agenturalnego "urobku" - do gruntu zdegenerowanego. To wrażenie potwierdzają dwa wywiady z arcybiskupem ("Gazeta Wyborcza" 3-4 stycznia i "Rzeczpospolita" 13 stycznia). Zwierzchnik Cerkwii prawosławnej niby trochę zaprzecza, ale w gruncie rzeczy potwierdza większość stawianych mu zarzutów. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejszy jest dzisiejszy stosunek abpa Sawy do jego niechlubnej przeszłości. Pamiętacie wyznania duchownych katolickich, przyznających się lub nie przyznających do współpracy z SB? Dominuje w nich - mimo wszystko - przekonanie, że współpraca z SB to był głęboki upadek. Jeśli zaprzeczają, mówią: - Nie byłbym do czegoś takiego zdolny. Jeśli potwierdzają zarzuty, mówią: - Wstydzę się tego. Otóż w wyznaniach abpa Sawy tego tonu nie odnajdziecie. Sawa uważa, że takie były czasy, iż donoszenie na kolegów, zwierzchników czy podwładnych stanowiło konieczność. Naturalnie, można i należy poszukiwać wyjaśnień tej odmienności postaw. Widziałbym dwa podstawowe takie wyjaśnienia. Po pierwsze, prawosławie ma zakodowany sojusz ołtarza z tronem - jaki by ten tron nie był, trzeba z nim współpracować. Trzeba współpracować nawet z tronem głęboko ateistycznym, a taki przecież był komunistyczny system władzy. Po drugie, polskie prawosławie jako wyznanie mniejszościowe znajdowało się w PRL w nieporównanie trudniejszej sytuacji niż katolicyzm. Istniej francuska maksyma "tout comprendre c'est tout pardonner", co się tłumaczy: "wszystko zrozumieć, to wszystko przebaczyć". Z tym przebaczeniem nie jest chyba tak prosto. Ale na pewno jest tak, że aby móc przebaczyć, trzeba najpierw zrozumieć. A żeby zrozumieć, trzeba najpierw wiedzieć, jak było. Roman Graczyk