Ale to wszystko nie znaczy, że pod tym pretekstem można rozwalić te niedoskonałe z pewnością instytucje, będące wszak jakąś bodaj namiastką dobrego systemu mediów publicznych, powołując na ich miejsce system prostej zależności od rządu. Taki właśnie jest projekt ustawy o mediach publicznych, debatowany burzliwie we wtorek i w środę w Sejmie. Zamiast naprawienia tych mechanizmów, które miały zapewniać mediom niezależność, następuje ich destrukcja. Na ich miejsce PiS proponuje system mianowania szefów publicznego radia i telewizji przez ministra Skarbu Państwa. Filtr był kiepski - nie będzie żadnego. Publiczne radio i telewizja sprzyjały Platformie, choć dopuszczały do głosu opozycję - teraz można się spodziewać, że będzie to coś gorszego, tyle że à rebours. PiS mówi, że to jest mała ustawa, dotyczy tylko wymiany władz, a duża ustawa będzie uchwalona za kilka miesięcy i ona dopiero sięgnie istoty problemu. Myślę, że wątpię. Taki system wyłaniania władz nie wróży wiele dobrego (może poza stabilnym finansowaniem) na przyszłość. Nie żałuję Pana Lisa, ani Pani Tadli, ani tuzina pomniejszych dziennikarzy nie spełniających standardów. Ale idę o zakład, że teraz będzie jeszcze gorzej, tyle że z przeciwnym znakiem. Bo to nieprawda, że o wszystkim decydują ludzie niezależnie od procedur i struktur: dobór ludzi w znacznym stopniu zostaje wymuszony przez uregulowania prawne. A te właśnie uchwalone przez Sejm już na starcie czynią nowych szefów RTV podatnymi na naciski. Nic ich bowiem przed nimi nie broni: ani procedura powoływania, ani kadencja, ani gwarancje niezależności od organu powołującego w czasie pełnienia obowiązków. Oczywiście, może się zdarzyć chwalebny wyjątek, jeden czy drugi, ale generalnie taki system będzie przyciągał ludzi o miękkim karku. Nie było dotąd i pod tym względem dobrze - będzie, na ogół, gorzej. Do czego to wszystko zmierza? Chyba do jakiejś generalnej zmiany systemu politycznego w Polsce. Na taki, w którym arytmetyczna większość w Sejmie będzie rozciągać swoją władzę na inne domeny życia publicznego - te, które w demokracji liberalnej nie są poddane bezpośredniemu wpływowi rządu. Będziemy mieć za chwilę problemy z Komisją Europejską i z Radą Europy. Byłbym ostatnim, który się tym przejmuje, gdyby tu chodziło o jakieś zachodnie nowinki obyczajowe, których Polska nie chce przyjąć. Lecz tu będzie chodziło o fundament demokracji. Ale ciekawsze wydaje mi się inne pytanie: co po PiS-ie? Bo upaństwowienie mediów publicznych przez cztery lata boli, ale będzie jeszcze gorzej, jeśli tę logikę przejmą polityczni następcy PiS-u. Wtedy być może przyjdzie mi bronić PiS-owskich dziennikarskich cynglów przed ich całkowitym wyeliminowaniem z mediów. I znowu, nie dla ich profesjonalnych zalet, ale po to, żeby uratować choćby resztkę pluralizmu. W tym sensie PiS niszczy teraz nie tylko media publiczne, lecz sam fundament demokracji. I dlatego opozycja musi pilnie zważać na to, co proponuje Polakom: odwet i utrzymanie PiS-owskich struktur czy prawdziwą demokratyzację, czyli budowę struktur władzy ograniczonej. Roman Graczyk