Nie zgadzam się z westchnieniami tych, którzy tęsknią do powszechnej zgody w polskiej polityce. "W tej sprawie się pogodzili, czemu nie mogliby się pogodzić w innych?" - powiada się. Ano nie mogliby, ponieważ tego rodzaju narodowa zgoda jest w warunkach demokratycznej rywalizacji czymś wyjątkowym. I musi pozostać wyjątkiem, jeśli nie chcemy wrócić do standardów demokracji pozorowanej z czasów PRL. Oczywiście, nie chcemy, ale może niedostatecznie zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo tamten system w nas tkwi, szczególnie w starszym pokoleniu. "Dwuizbowy parlament - gadulstwo i zamęt" - głosiło komunistyczne hasło przed referendum w 1946 r. Sensu to większego nie miało, bo nie widać powodu, dla którego parlament dwuizbowy miałby być z zasady mniej skuteczny w pracy niż jednoizbowy, ale komuniści w rzeczywistości chcieli powiedzieć: "Demokratyczny parlament - gadulstwo i zamęt". Przecież głosowanie "3 razy tak" w owym referendum traktowano jako swoiste zalegalizowanie nowego ustroju, de facto ustroju monopartyjnego. Otóż parlament, w którym nie ma gorącego sporu w ogromnej większości debatowanych tam spraw, nie byłby ciałem demokratycznym. Bardzo ostre wymiany zdań są znane wielu parlamentom zachodnim i nikogo to nie dziwi. Jest w tym zawsze trochę politycznego teatru, ale chodzi tu przede wszystkim o pokazanie opinii publicznej, jaka jest tożsamość danej partii i czym się ona różni od innych. Podobnie sprawy się miały w Polsce przed rokiem 1926. Potem, aż do 1939 r., był to już parlamentaryzm coraz bardziej uładzony, o czym dziś się zastanawiająco łatwo zapomina. Ani Sejm PRL, ani Sejm z lat 30. nie mogą stanowić żadnego wzoru parlamentaryzmu. Trzeba to sobie dobitnie powiedzieć. Jeśli więc ta chwilowa zgoda Kaczyńskiego z Tuskiem pokazuje coś wartego naśladowania w czasach zwykłych i w sprawach zwykłych (niezwiązanych z polską racją stanu), to jedynie w zakresie formy. Jarosław Kaczyński używał wczoraj w stosunku do Donalda Tuska neutralnej formuły "premier", podczas gdy na co dzień mówi o nim zawsze z mniejszym lub większym odcieniem lekceważenia. Gdyby zachował z obecnego "zjednoczenia" w sprawie ukraińskiej to minimum szacunku dla szefa - bądź co bądź - polskiego rządu, byłoby to z korzyścią dla wszystkich. To samo zresztą dotyczy pozostałych uczestników wojny polsko-polskiej. Jest bowiem smutnym faktem, że od roku 2005 konflikt polityczny, który jest nieodłączny od demokracji parlamentarnej, przerodził się u nas w systematyczne sianie nienawiści do przeciwnika. Nienawiść zaś wyklucza szacunek i w ten sposób niszczy podstawy demokratycznej debaty. Roman Graczyk