Idea jest słuszna, gdyż wielokrotnie w pierwszym ćwierćwieczu po obaleniu komunizmu widzieliśmy, jak za parawanem niezależności sądów i niezawisłości sędziów kryły się brudne interesy (vide: kamienice warszawskie, odzyskiwane masowo przez 120-letnich właścicieli, rzekomo żyjących, a reprezentowanych przez oszustów w togach, co inni oszuści w togach potwierdzali autorytetem sądu, a poniekąd autorytetem Rzeczypospolitej). Zarazem jednak Prawo i Sprawiedliwość zdobywszy władzę przystąpiło do rewolucyjnych w istocie zmian, takich zmian gdzie łamanie procedur jest na porządku dziennym, gdzie poniewierana jest Konstytucja, a niekiedy także godność osobista tych, którzy stają w jej obronie. Tym sposobem zniszczono Trybunał Konstytucyjny, zaprowadzono w sądach powszechnych supernadzór ministra (i w jednej osobie prokuratora generalnego, które to funkcje, słusznie, wcześniej, przed PiS-em były rozdzielone), uczyniono z Krajowej Rady Sądownictwa delegaturę rządu ds. zarządzania sądami, w końcu podporządkowano rządowi Sąd Najwyższy. Tu jednak trafiła kosa na kamień. Nie z powodu dwóch wet prezydenta Dudy, w istocie błahych, a i z nich Pan Prezydent w większości zrejterował. Stało się tak z powodu oporu sędziów - najpierw Pani Pierwszej Prezes, potem zaś jej kolegów, sprzeciwiających się - na różne sposoby - wykonaniu niekonstytucyjnej ustawy o SN w zakresie przenoszenia sędziów w stan spoczynku, potem zaś siedmiu sędziów SN, którzy zadali Europejskiemu Trybunałowi Sprawiedliwości słynne już pytania prejudycjalne. I tak, PiS dość jednak niespodziewanie dla wszystkich, ma problem. Jeśli bowiem ETS przyzna rację siedmiu sędziom SN, a to na zdrowy rozum wydaje się dość prawdopodobne, to rządowi pozostanie dla ratowania swojej - pożal się Boże - reformy już tylko naga siła. Nie wiem, nawiasem mówiąc, jakie wielkie nieszczęście miałoby grozić Polsce w przypadku, gdyby inne sądy, idąc śladem SN, zaczęły masowo zawieszać przepisy, których zgodność z normami europejskimi wydawałaby się im wątpliwa. Powiada się, że to by zaprowadzało anarchię prawną. Czyżby? Mnie się wydaje, że anarchia prawna już w tym kraju panuje i narasta wraz z kolejnymi ustawami, które gwałcą wprost Konstytucję oraz - mniej czy bardziej wprost - także owe normy europejskie. Moim zdaniem taka - ewentualna - postawa sądów (swoją drogą ciekawy będzie tu wyścig z czasem ministra Ziobry i KRS-u w dziele wymiany sędziów na "słusznych") jedynie ratowałaby spójność norm, którą ustawodawstwo tej większości parlamentarnej radykalnie dychotomizuje: na normy osadzone w tradycji europejskiej, zgodne z Konstytucją i Europejską Konwencją Praw Podstawowych, oraz normy wywiedzione z potrzeby politycznej Prawa i Sprawiedliwości, a z tamtymi sprzeczne. O jakiej więc anarchizacji tu mówimy? Dojście PiS-u do władzy nie było kaprysem nierozgarniętego ludu, ani przypadkiem - jak zdawała się wskazywać ówczesna reakcja Pana Prezydenta Komorowskiego i całej plejady sław politycznych, medialnych, artystycznych i celebrystowskich. Ich płacz (niekiedy realny) na ten dopust Boży wskazywał, że nic nie rozumieli z systemu ośmiorniczek, z systemu czyścicieli kamienic i z - nadwątlonego już wtedy nieco - systemu "la pensée unique". Jarosław Kaczyński to dobrze rozumiał. Tyle, że zamiast naprawić te niewątpliwe zwyrodnienia demokracji, wykorzystał je jako pretekst dla zbudowania systemu, który z wolna pozbywa się po kolei wszystkich cech demokracji poza jedną: wyborczą legitymacją. No dobrze, ale tak rozumiana demokracja panuje i w Kazachstanie, i na Białorusi. Naturalnie myśmy jeszcze do tego nie doszli, nie doszliśmy nawet jeszcze do modelu węgierskiego. Ale chwacko podążamy w tym kierunku. Postanowienie - "rokosz", jak chcą prorządowi komentatorzy - SN o postawieniu ETS-owi pytań prejudycjalnych jest tu ważnym dzwonkiem alarmowym. Może niektórzy zwolennicy "dobrej zmiany" poczują się nieco zaniepokojeni perspektywą naszego oddalania się od Unii. A może nie?