Mój kłopot z tym marszem nie jest taki, jak premiera Tuska, który powiedział: "Każdy czci takie święta, jakie lubi. Dla mnie 13 grudnia nie jest dniem, który należałoby czcić poprzez manifestacje czy jakieś akademie. Mamy bardzo dużo świąt i smutnych, i radosnych, wystarczająco dużo. Dla mnie 13 grudnia nie będzie pretekstem do patriotycznych manifestacji, to jest raczej dzień refleksji ile zacietrzewienie, albo fałszywa doktryna może narobić ludziom, jak miało to miejsce 13 grudnia 1981 roku". Bo dla mnie 13 grudnia jest jak najbardziej pretekstem do patriotycznych manifestacji. W końcu 31 lat temu, strasząc naród interwencją obcych wojsk, generał Jaruzelski wyprowadził wojsko polskie (choć w sowieckiej podległości) na ulice, żeby unicestwić "Solidarność" - inaczej mówiąc, żeby unicestwić polskie marzenie o wolności. Więc to jest ważna rocznica, właśnie z tego - jak najbardziej patriotycznego - punktu widzenia. Ale kłopot jest. Bo siłą rzeczy ta ważna rocznica zostanie w jakiś sposób zawłaszczona przez jedną partię polityczną. Nie mam do PiS-u takich zastrzeżeń jak Waldemar Kuczyński i legion podobnie jemu myślących, którzy przestrzegają przed partią Jarosława Kaczyńskiego jako przed forpocztą autorytaryzmu. PiS jest legalną opozycją i zmierza do odzyskania władzy w drodze demokratycznych wyborów - o tyle więc Kuczyński et consortes straszą nas opowieścią, która nie ma pokrycia w rzeczywistości. Tym niemniej PiS jest partią, a z samej definicji tego pojęcia wynika już, że nie reprezentuje ogółu Polaków tylko jakąś ich część. Do tego ta część Polaków jest w gwałtownym sporze z inną częścią Polaków. A rocznica 13 Grudnia należy do nas wszystkich - tych z PiS-u na równi z tym z PO czy skądkolwiek. Robienie w tym dniu partyjnego marszu (nawet jeśli ma formułę nieco szerszą) będzie miało silny wydźwięk polemiczny w stosunku do tej drugiej połowy Polski. Nie mam nic przeciwko manifestacjom opozycji jako takim. Stawiane podczas tych zgromadzeń hasła i rewindykacje są słuszne lub mniej słuszne jedynie przez to, co same sobą reprezentują. Natomiast jeśli się je urządza w takim historycznym kontekście, to w sposób nieuprawniony się je dowartościowuje. Swego czasu Jarosław Kaczyński powiedział w czasie manifestacji PiS-u te słynne słowa: myśmy wtedy stali tu, gdzie dziś stoimy, oni - tam gdzie stało ZOMO. Jeśli tego rodzaju retoryka miałaby się dzisiaj powtórzyć, trudno byłoby bronić Kaczyńskiego nawet najbardziej srogim krytykom rządu Tuska. Stan Polski AD 2012 jest kiepski, miejscami alarmujący (np. wolność mediów), ten rząd zasługuje na krytykę, niekiedy na miażdżącą krytykę. Lecz to naprawdę nie Tusk wprowadził stan wojenny. A manifestowanie przeciwko rządowi Tuska za pomocą manifestacji przeciwko generałowi Jaruzelskiemu tak ustawia problem. Fałszywie. Roman Graczyk