Przy tym wszystkim jednak nie można traktować Wałęsy jak postaci nieistotnej dla najnowszej historii Polski. A tak go właśnie potraktował prezydent Lech Kaczyński, nie zapraszając na uroczystą galę z okazji 90-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Prezydent Kaczyński swoim postępkiem udowodnił, że hołduje cokolwiek patrymonialnej koncepcji państwa, czyli państwa jako własności panującego, w tym wypadku prezydenta. Wedle tej koncepcji, kto obraża prezydenta, ten obraża państwo. Nie bronię zachowania Wałęsy wobec prezydenta. Raz, że jego agenturalne związki z SB na początku lat 70. (a to idzie w ostatniej odsłonie sporu obecnego prezydenta z byłym) są udowodnione ponad wszelką wątpliwość. Dwa, że posługiwanie się inwektywami w życiu publicznym nie może być akceptowane, nie tylko w stosunku do prezydenta, ale w stosunku do każdego. Nie dyskutujemy więc o tym, czy Lech Kaczyński mógł się poczuć urażony, bo ewidentnie mógł. Problem jest inny: chodzi o to, czy państwo polskie po 1989 r. jest jedno, czy jest bytem ciągłym, czy też nie? Koncepcja IV RP pojmowana w sposób skrajny stała na stanowisku, że prawdziwa Polska zaczyna się dopiero od 2005 r., czyli odkąd do władzy doszli bracia Kaczyńscy. Jest to jednak koncepcja tak megalomańska i tak sekciarska, że aż nie warta dyskusji. Jeśli więc nasze państwo, nasze niepodległe państwo (bo z okresem PRL problem jest nieco bardziej złożony) jest jedno od 1989 r., to w chwili tak uroczystej jak rocznica 11 Listopada musimy uszanować tych, którzy w tym państwie odegrali jakąś znaczącą rolę, a już na pewno byłych prezydentów. Można mieć mnóstwo zastrzeżeń do Aleksandra Kwaśniewskiego, na czele z jego polityczną genealogią, ale jako prezydentowi RP należy mu się szacunek, a co najmniej zauważenie jego miejsca w historii. A jeśli to rozumowanie jest prawdziwe w odniesieniu do Kwaśniewskiego, to jest w dwójnasób prawdziwe w odniesieniu do Wałęsy. Wałęsa bowiem nie tylko był naszym prezydentem (co trzeba uznać, choćby się tę prezydenturę oceniało - jak niżej podpisany - jak najgorzej), ale też był twórcą naszego niepodległego państwa. Marszałek Komorowski ma rację, gdy powiada, że niezaproszenie Wałęsy na galę jest czymś takim jak hipotetyczne niezaproszenie Piłsudskiego na podobne uroczystości w latach 30-tych. Prezydent nie jest właścicielem Polski, tylko jej najwyższym przedstawicielem. Jako taki musi reprezentować też jego historię, w tym i ważne postaci, tworzące tę historię. Jeśli więc prezydent nie zauważa, że wśród twórców obecnej Polski był niejaki Lech Wałęsa - robotnik z Gdańska, przywódca "Solidarności", noblista i prezydent w latach 1990-1995 - to znaczy, że z równowagą emocjonalną prezydenta dzieje się coś bardzo złego. Roman Graczyk