Abp Wesołowski, ks. Wojciech Gil, proboszcz z Tarchomina, kapelan z Legionowa, katecheta z Częstochowy - taka jest w ostatnich dniach lista nadużyć seksualnych polskich duchownych. Bez dwóch zdań, lista hańby. Mamy pewien obraz medialny tej sytuacji i obraz rzeczywisty. Każdy, kto ma choćby minimalne pojęcie o pracy mediów, wie, że one nie odwzorowują rzeczywistości jeden do jednego, lecz przez nieuniknione skrócenie perspektywy deformują ją. Deformacja może być mniejsza lub większa, dziennikarze mogą o niej informować lub - przeciwnie - ukrywać ją, ale ona zawsze będzie. Tylko czy to powód do tego, żeby o pewnych wstydliwych sprawach nie mówić. O których? I kto miałby decydować o tym, które to wstydliwe sprawy są, a które nie są, godne pokazania. Dlatego nie zgadzam się z tymi ludźmi Kościoła, którzy w obecnej fali zainteresowania mediów pedofilią w Kościele dopatrują się koniecznie ataku na Kościół. Podkreślam słowo "koniecznie", bo bywa, że mamy tu faktycznie do czynienia z wrogością wobec Kościoła, z zamiarem jego wyeliminowania z debaty, ale tak nie musi być. Dla części dziennikarzy, a nawet dla części ludzi Kościoła, te informacje są, bolesną wprawdzie, ale jednak realizacją zasady "prawda was wyzwoli". Tak - jak sądzę - postrzegają problem ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski i Zbigniew Nosowski. Myślę podobnie jak oni i odsyłam do ich tekstów. Chciałbym też dodać do tych wypowiedzi kilka myśli pisanych na własną odpowiedzialność. Nie zgadzam się z argumentem, że duchowni są tacy, jak społeczeństwo, które ich ukształtowało, i nie należy od nich oczekiwać więcej. Owszem, należy. Ksiądz to nie tylko zawód, a przecież są profesje najzupełniej świeckie, o których mówimy, że są zawodami zaufania publicznego (nauczyciel, sędzia, psycholog kliniczny i parę innych). Nie zgadzam się z usprawiedliwianiem pedofilii wedle argumentu: "człowiek jest tylko człowiekiem". Tym argumentem można tłumaczyć kogoś, kto nadużył alkoholu albo nie oddał na czas pieniędzy, nie zaś kogoś, kto uprawia seks z nieletnimi - tym bardziej, gdy jest księdzem, tym bardziej, gdy uprawia seks z nieletnimi chłopcami. Taki człowiek jest bydlakiem i powinien być natychmiast wydalony ze stanu kapłańskiego - to rzecz Kościoła; a także osądzony i wsadzony do paki - to rzecz wymiaru sprawiedliwości. Obowiązkiem Kościoła jest współpraca z władzą świecką w tym zakresie, co - jak wiemy - pozostawia wiele do życzenia. Dlatego niezbyt cenię dyskurs mediów katolickich, które w tych sprawach posługują się takimi albo podobnymi argumentami. Uważam, że trzeba patrzeć w głąb, a nie na powierzchnię zjawisk. Kościołowi w rzeczywistości bardziej szkodzi to, że jego kapłani tak - nie waham się powiedzieć - bestialsko krzywdzą dzieci oddane im w zaufaniu w opiekę, niż to, że opinia publiczna się o tym dowiaduje. Ale niezbyt mnie też pociągają natrętne wezwania do przeprosin ze strony ludzi, którzy z Kościołem nie mają nic wspólnego, ale za to bardzo gorliwie zajmują się jego reformowaniem. Na marginesie: nawoływania do przeprosin są w takich sprawach groteskowe. Można (i należy) przeprosić, gdy się kogoś potrąciło w tłoku, bo to załatwia problem. Ale jeśli dorosły zgwałcił dziecko, to jak się mają słowa "przepraszam cię" do całej potworności i ohydy tego czynu? Może by się koledzy z lewicy czasem zastanowili, zanim zaczną mówić? Ale to rzecz drobna. Rzecz gruba jest taka, że niekiedy chodzi naszym lewakom o to, żeby odrzeć Kościół z jakiejkolwiek wiarygodności i odebrać mu jakikolwiek tytuł moralny do wypowiadania się w dyskursie publicznym. W tym kontekście podważa się formułę "święty Kościół grzesznych ludzi", dając do zrozumienia, że Kościół jako taki jest grzeszny, czy raczej - posługując się lewackim językiem - jest instytucją przestępczą (tak na jednym ze swoich koncertów mówił o Kościele p. Nergal). Łatwo jest domyślić się, po co nasi lewacy z tych właśnie pozycji grzmią na Kościół. Otóż po to, żeby podważyć moralną wagę kościelnego dyskursu, gdy chodzi o legalne związki homoseksualne, aborcję na życzenie, eutanazję i podobne procedery, które dla nich są oznaką postępu cywilizacyjnego. Otóż, nie są! Wręcz przeciwnie. Kościół zatem musi wypalić rozżarzonym żelazem pedofilię w swoich szeregach także dlatego, by być wiarygodny wtedy, gdy sprzeciwia się nowinkom, które niechybnie prowadzą nas do cywilizacyjnego regresu. Roman Graczyk