Notabene, sądzę, że start Jarosława Kaczyńskiego (podobnie zresztą jak Bronisława Komorowskiego) oznacza walkę polityków wagi ciężkiej, ze wszystkimi tego niedobrymi ustrojowo konsekwencjami. Ale to jest temat na inny tekst. Tutaj chciałbym powiedzieć, dlaczego wniesienie do kampanii prezydenckiej wątku "IV RP" nie wydaje mi się czymś niebezpiecznym, ani choćby niewskazanym. A tak właśnie - jako coś dla Polski niebezpiecznego - traktuje powrót tego tematu Waldemar Kuczyński we wczorajszej "Rzeczpospolitej" ("Prezesie, pogódź się z III RP!", "Rz", 21 kwietnia). Mówiąc w największym skrócie, Kuczyński obawia się dwóch rzeczy. Po pierwsze tego, że start prezesa PiS-u ożywi stare kłótnie między zwolennikami "III RP" i "IV RP". Następnie zaś - i przede wszystkim - tego, że projekt "IV RP" jest w istocie niedemokratyczny, niezależnie więc od tego, czy Kaczyński wygra, czy przegra, wysuwanie tego projektu jest samo w sobie szkodliwe. Nie byłem nigdy entuzjastą tych idei, które określa się mianem projektu "IV RP" - ani przed, ani też po 10 kwietnia. Śmierć prezydenta Kaczyńskiego nic tu nie zmienia. Mimo to, fundamentalnie się z byłym ministrem przekształceń własnościowych nie zgadzam. Nie zgadzam się przede wszystkim ze skrajną oceną owej idei, drogiej sercom braci Kaczyńskich (dziś: Jarosława Kaczyńskiego) jako idei, której celem jest pogrzebanie demokracji w Polsce. Co prawda, jej ideolodzy przebąkują czasem o tym, że chcieliby w Polsce "demokracji nieliberalnej", co mi się nie podoba, ale między "nie podoba się" a "uwaga: grabarze demokracji!" jest spora różnica. Uważam, że Kaczyńscy przesadzali w teorii imposybilizmu prawnego, proponując niekiedy drogi na skróty. A przede wszystkim uważam, że ich wizja ustroju politycznego, szczególnie w zakresie układu kompetencji na linii premier-prezydent jest nieprzemyślana. W trosce o prestiż prezydenta PiS proponuje nie tylko nie zmniejszać zakresu jego władzy, ale nawet go nieco zwiększyć, równocześnie nie zmieniając głównej zasady ustrojowej, polegającej na tym, że rządzi premier w oparciu o większość parlamentarną. Z tego mogą być tylko kłopoty, bo to jest model - mówiąc obrazowo - ustanowienia zarazem ruchu prawostronnego i lewostronnego. Taki ustrój gwarantuje większe niż dziś, a nie mniejsze, spory kompetencyjne. Dlatego projektowi "IV RP" mówię moje skromne "nie". Zarazem jednak dostrzegam, że za tym projektem stoi jak najbardziej prawdziwe przekonanie o niemocy Państwa Polskiego w bardzo wielu wymiarach: poczynając do niemocy zwykłych ludzi - ofiar przestępstwa w stosunku do bandytów, a kończąc na niemocy państwa jako podmiotu w polityce zagranicznej. To są realne problemy, PiS widzi je może bardziej wyraziście niż inni - i dobrze. To może być wkład tej partii w demokratyczną debatę o Polsce. Debata o stanie państwa jest w demokracji potrzebna jak powietrze. O tyle więc projekt "IV" RP może się przysłużyć tej debacie, a w konsekwencji poprawieniu jakości naszego państwa.Głoszenie, że w dyskusji dopuszczone są wszystkie poglądy, poza poglądami zwolenników "IV RP" jest arbitralnym wykluczeniem z debaty i poważnej partii politycznej, i sporego odłamu opinii publicznej. To jest ten rodzaj elitaryzmu, który zastępuje konkurencję idei stygmatyzacją jednej ze stron sporu. To elitaryzm polegający na tym, że pewna grupa ludzi kształtujących opinię publiczną orzeka autorytatywnie, co się w publicznej debacie mieści, a co powinno być z niej wygnane. Oczywiście, jak nietrudno się domyślić, wygnane powinny być treści politycznie niewygodne dla tej grupy. To ten rodzaj elitaryzmu, który zamiast dowodzić, z góry osądza. Zamiast: "nie masz racji, bo...", powiada: "śmierdzi ci z gęby". Roman Graczyk