Obozowisko, liczące ostatnio ponad 6 tys. mieszkańców, stało się udręką mieszkańców Calais i przewoźników. I to ich presja wymusiła na rządzie francuskim wysiedlenie mieszkańców "Dżungli", jak potocznie nazywano obozowisko. Operacja została zakończona w środę wieczorem, ogłoszono jej sukces. Ale co to, w gruncie rzeczy, oznacza? Zlikwidowano nielegalne obozowisko - nie pierwszy raz i z pewnością nie ostatni (zresztą w Calais kilka lat temu odbyła się już podobna likwidacja, jak więc widać, nie była ona definitywna). Z Calais wywieziono od poniedziałku do środy ok. 5,5 tys. ludzi. Zostali oni rozmieszczeni w kilkudziesięciu przejściowych ośrodkach na terenie całej Francji. Teoretycznie powinni teraz złożyć do władz francuskich wnioski o azyl. Ci, którzy dostaną odmowę, powinni zostać deportowani do swoich krajów pochodzenia. Jednak tak się dotąd nie działo i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to teraz zmienić. Kontrola nad tymi ludźmi była i jest iluzoryczna. Nie ma żadnego prostego mechanizmu, który pozwalałby wymusić egzekwowanie prawa w przypadku odmowy otrzymania azylu. Ci, którzy nie dostaną azylu, a będzie ich zapewne zdecydowana większość z owej liczby 5,5 tys., będą dalej próbować dostać się do Wielkiej Brytanii. Wrócą do Calais i być może z czasem utworzą nową "Dżunglę". Nie zlikwidowano - i to jest tutaj najważniejsze - ani przyczyn, dla których wielkie masy ludzi z terenów niedostatku i niebezpieczeństwa ciągną do Europy, ani możliwości nielegalnego przedostawania się tych ludzi na terytorium Unii Europejskiej. A bez ustania tych dwóch powodów liczba nielegalnych imigrantów w Europie będzie się (w liczbach bezwzględnych) stale zwiększać. Co najwyżej będziemy obserwować jej okresowe wahania w dół (jak pomiędzy szczytem z 2015 roku i rokiem bieżącym). Uszczelniono granicę pomiędzy Turcja a Grecją, co daje Europie pewien oddech, ale droga przez Morze Śródziemne jest otwarta. Desperaci płyną do brzegów Włoch czy Malty na byle jakich stateczkach i liczą na to, że straż przybrzeżna tych krajów, wespół z ochotnikami z organizacji pozarządowych, będzie ich ratować przed utonięciem. I tak się dzieje, bo nie można tych ludzi pozostawić bez pomocy, gdy grozi im śmierć (w tym roku utonęło ich już 3,8 tys.). Ale co potem? Potem jest problem możliwości absorpcyjnych krajów osiedlenia: ilu przybyszów wytrzyma system socjalny, jak oni się zintegrują, i ilu niezintegrowanych może wytrzymać tkanka społeczna bez jej radykalnego nadwątlenia? Do Francji przybywa co roku ok. 200 tys. legalnych imigrantów, większość z nich usiłuje potem zostać na stałe. W tym roku przyjętych zostanie ok. 100 tys. wniosków o azyl. To są liczby, które pokazują skalę problemu. Przy nich te 7 tys. imigrantów, które Polska , za rządu Ewy Kopacz, zgodziła się przyjąć, ale teraz de facto się już nie zgadza, to jest drobiazg. Dobrze byłoby sobie to, tu w Polsce, uświadomić. Polska może i powinna domagać się działań strukturalnych Unii w regionach, z których pochodzą imigranci. Polska może i powinna domagać się uszczelnienia granic zewnętrznych Unii. Polska nie powinna odwracać się plecami od problemu podziału pomiędzy kraje członkowskie tych przybyszów, którzy już są w Europie. Raz, że nie przystoi powiedzieć, że nas to nie obchodzi; dwa, że nie honor nie wywiązać się z własnego (bo polskiego rządu, bądź, co bądź) zobowiązania; trzy, że nam się taka podwójna nielojalność nie opłaci na przyszłość. Roman Graczyk