W tej ustawie kluczowy, także z politycznego punktu widzenia, jest problem prawnej regulacji metody zapłodnienia pozaustrojowego, zwanego metodą in vitro. Gowin znalazł się między młotem a kowadłem. Z jednej strony Kościół katolicki odrzuca tę metodę jako moralnie niegodziwą. Podkreślmy: Kościół odrzuca tę metodę nie w takiej czy innej jej wersji, lecz w całości, ponieważ - powiadają biskupi - zachodzi tu oderwanie prokreacji od aktu małżeńskiego, co jest zastępowaniem działania stwórczego samego Boga. W zasadzie więc jest to, przynajmniej na poziomie doktryny, sprzeciw totalny. Z drugiej strony środowiska "liberalne" nie chcą się zgodzić na dwa zawarte w projekcie rozwiązania. Po pierwsze, na ograniczenie stosowania in vitro tylko do małżeństw, bo - jak mówią - wolne związki powinny mieć tu takie same prawa. Po drugie, na zakaz produkowania embrionów nadliczbowych, bo - powiadają - to obniży skuteczność metody. Wobec istnienia takiej przepaści między stanowiskami stron sporu rzecz wydaje się beznadziejna. Wielu komentatorów orzekło już, ze Gowinowi nie uda się pogodzić wody z ogniem. A w niektórych komentarzach nietrudno było dojrzeć zawoalowane zadowolenie: Gowin próbuje wszystkich ze sobą pogodzić, ale mu się to nie uda - pisano. I dobrze mu tak - dodawano między wierszami. I oto tuż przed Wigilią ukazał się wywiad przewodniczącego zespołu bio-etycznego Episkopatu, abpa Henryka Hosera, w którym - bez żadnego entuzjazmu wprawdzie, ale jednak - arcybiskup dał zielone światło dla inicjatywy Gowina. Słowa ordynariusza warszawsko-praskiego rozumiem tak: na poziomie naszych przekonań moralnych nie uznajemy in vitro, ale na poziomie odpowiedzialności za rzeczywistość Polski AD 2008, opowiadamy się za tą ustawą, bo brak wszelkiej regulacji prawnej jest czymś jeszcze gorszym. Moim zdaniem to jest ogromny sukces Gowina, niezależnie od tego, jak się ta inicjatywa zakończy. Bo od tej pory Gowin nie będzie musiał walczyć, jak dotąd, na dwa fronty, lecz tylko na jeden. Będzie musiał stawić czoła argumentom "liberałów". Piszę tę nazwę w cudzysłowie, bo jest to określenie dość umowne i stosuję je tu z braku lepszego (ja sam np. uważam się za liberała, ale poglądów, które w tej debacie występują jako liberalne, w większości nie podzielam). Sądzę, że w obu spornych kwestiach poseł Platformy ma rację. Oczywiście każdemu wolno spłodzić dziecko w sposób naturalny z kim chce i na to państwo nie ma żadnego wpływu. Jeśli jednak zachodzi taka wyjątkowa sytuacja (jak akurat przy in vitro), że państwo może mieć na to jakiś wpływ, to powstaje pytanie, czy powinno popierać jakieś rozwiązanie systemowe, czy też nie? Czy państwo powinno sprzyjać temu, żeby urodzone w wyniku in vitro dzieci miały mamę i tatę, czy to państwu powinno być obojętne? Moim zdaniem, w interesie nas wszystkich leży to, żeby te dzieci raczej miały mamę i tatę, bo statystycznie biorąc mama i tata są po prostu lepszym środowiskiem wychowawczym dziecka niż każde inne. Co się tyczy zarodków nadliczbowych, sprawa opiera się o wiarę w człowieczeństwo ludzkiego zarodka. Pamiętam znamienne słowa Jacka Kuronia z okresu debaty o ustawie antyaborcyjnej (uchwalonej w 1993 r.): - Skoro nie wiem, czy za tym murem jest życie, nie rzucam tam granatu - . Myślę, że to mogłoby być stanowisko do przyjęcia dla tych, którzy nie twierdzą, że zarodek jest człowiekiem, ale tego kategorycznie nie wykluczają. Wiadomo jednak, że rzecz się nie rozstrzygnie na akademickim seminarium, lecz w walce politycznej, zapewne dość brutalnej. Gowin już zapowiedział, że jeśli chodzi o dopuszczenie do in vitro par nie będących małżeństwami, gotów jest ustąpić, ale nie ustąpi w sprawie nadliczbowych zarodków, nawet, jeśli ucierpiałaby na tym jego kariera polityczna. Czapki z głów! - poseł pokazał, że ma poglądy, a nie tylko interesy polityczne. Zaś kilka dni temu, kiedy stanowisko Kościoła wydawało się nieprzejednane, Gowin powiedział, że dla polityka, który jest katolikiem, stanowisko Kościoła nie jest przesądzające, ponieważ polityk musi się kierować najpierw odpowiedzialnością za dobro wspólne, a dopiero potem własnymi przekonaniami moralnymi. Drugi raz czapki z głów! - postawa przeciwna byłaby uleganiem logice państwa wyznaniowego. Może Gowin wygra, może przegra - nie wiem. W każdym razie pokazał charakter. Nie warto ginąć (politycznie) za każdą słuszną sprawę, ale są takie słuszne sprawy, za które ginąć warto. Niewielu polityków dziś ma w sobie taka gotowość. Roman Graczyk