Ton obecnych komentarzy w tej gazecie nie dziwi, bo ta gazeta od kilku lat przekonywała Polaków, że za rządów PiS poranny dzwonek do naszych drzwi niekoniecznie był dzwonkiem mleczarza. Owa powszechna groza rządów Marcinkiewicza i Kaczyńskiego wynikać zaś miała w głównej mierze z istnienia tej autorytarnej instytucji, kierowanej przez zaufanego człowieka Jarosława Kaczyńskiego - Mariusza Kamińskiego. Ileż to razy czytaliśmy w tej gazecie pełne oburzenia informacje o brutalnym potraktowaniu doktora Mirosława G., o biednych pacjentach tegoż medyka, skłanianych do zeznań przeciwko ich dobroczyńcy, a niekiedy i o tym, że CBA w ten sposób zniszczyła polską transplantologię. Obraz sytuacji w szpitalu MSWiA był tam zawsze malowany grubą linią: problem dra Mirosława G. sprowadzany był niemal wyłącznie do kwestii nadużycia władzy ze strony służb specjalnych. Nie myślę przeczyć, że w sprawie dra G., jak i w paru innych sprawach prowadzonych przez CBA, taki problem wystąpił. Ale ton informacji, a szczególnie komentarzy tej gazety był dramatycznie zubożony w stosunku do łatwych do ustalenia faktów. Bo obok tego, o czym pisała ta gazeta (a za nią, jak za panią matką powtarzały to, czasami z mniejszym wdziękiem, inne politycznie poprawne media) pozostaje faktem, że prokuratura postawiła drowi G. kilkadziesiąt zarzutów. Oprócz tego, że - jak się zdaje - mamy do czynienia z genialnym kardiochirurgiem, mamy też do czynienia z człowiekiem bezwzględnie żerującym na ludzkiej biedzie. Dowody na jego łapówkarstwo są twarde. Zatem tak jednoznaczna obrona dra G., jakiej podjęła się ta gazeta, jest niczym innym jak obroną gigantycznej patologii w polskim szpitalnictwie, gdzie łapówkarstwo stało się nieledwie normą. Co to znaczy w kardiochirurgii? Bywa, że znaczy to tyle: nie stać cię na łapówkę, to umieraj! CBA rozbiło ten układ strachu, milczenia i hipokryzji. Ale, jako że słowo "układ" zostało za rządów Prawa i Sprawiedliwości skompromitowane (częściowo nie bez racji), zbyt łatwo dezawuowano takie działania, jak te w szpitalu MSWiA, jako podszyte polityką, czy jako przejaw autokratycznych rządów PiS-u. Tymczasem w akcji CBA w szpitalu MSWiA było przecież jakieś twarde jądro. Działa się tam na dużą skalę, usankcjonowana zmową milczenia, nieprawość. Tę nieprawość CBA zakwestionowała, posuwając się - to prawda - do działań zbyt daleko idących (np. spektakularne wyprowadzenie dra G. w kajdankach). Otóż takiego wyważonego tonu w tej sprawie i w innych sprawach prowadzonych przez CBA w tej gazecie zabrakło wtedy, gdy te sprawy były w toku. I brakuje ich teraz, gdy wyrok Trybunału w pewien sposób przywołuje na powrót te historie do medialnego istnienia. Bo wprawdzie istnieje problem granic prowokacji - jak w sprawie posłanki Sawickiej, ale ta pani, z jej skłonnościami do "załatwiania" interesów dzięki politycznym koneksjom, nie powinna zasiadać w polskim parlamencie. Wprawdzie istnieje podobny problem w sprawie posła/wicepremiera Leppera, ale i ten polityczny chuligan nie ma najmniejszych moralnych kwalifikacji by występować jako "reprezentant narodu". Można CBA wiele zarzucić, także upolitycznienie jego działań, ale nie sposób nie zauważyć, że zarówno w sprawie Leppera, jak i w sprawie Tomasza Lipca służba kierowana przez Mariusza Kamińskiego biła w polityczną podstawę PiS-owskiego, a więc "własnego" rządu. Trybunał Konstytucyjny powiedział tyle: definicja korupcji w ustawie jest zbyt szeroka (bo obejmuje także transakcje prywatnych podmiotów gospodarczych, albo transakcje nie dotyczące środków publicznych), zbieranie danych osobowych o obywatelach jest zbyt arbitralne i nie poddane wystarczającej kontroli. I nic więcej. Dobrze, że Trybunał dostrzegł niekonstytucyjność ustawy. Trudno jednak nie zauważyć, że Trybunał nie zakwestionował ani samego istnienia CBA, ani głównych zasad, na jakich opiera się jego działalność. Tymczasem w "Gazecie Wyborczej" - PT Czytelnicy z pewnością domyślali się od pierwszych słów tego komentarza, że to o niej piszę per "pewna gazeta" - rzecz całą opisano jako napiętnowanie "autorytarnych" rządów partii Kaczyńskich i jej "zbrojnego ramienia". W każdym realnym (nie istniejącym tylko w wyobrażeniach fantastów) państwie demokratycznym napięcie między prawami człowieka, a skutecznością służb specjalnych jest nieusuwalne. Często trzeba sprawdzić w praktyce działanie pewnych instytucji prawnych, by dokładnie zdiagnozować, gdzie i o ile przekroczono punkt równowagi między tymi, ze swej istoty sprzecznymi, zasadami. Wyobrażanie sobie, że może istnieć demokracja rządzona przez ideologię praw człowieka, to szkodliwy nonsens. Taki jest morał tej historii, jeśli chodzi o bujających w obłokach pięknoduchów, czytających "Gazetą Wyborczą" i tylko nią. Ale jest też inny morał: zniszczenie CBA (nie zaś ograniczenie jej niepraworządnych działań, jak w wyroku TK) jest marzeniem całej kasty cwaniaków, żerujących na naiwności pięknoduchów. Roman Graczyk