Po kilkudniowej kłótni na ten temat rozumiem, że mniej więcej mamy zgodę co do tego, że wzywanie policji było krokiem niewłaściwym. Dla jednych tylko niefortunnym, dla innych zgoła kryminalnym - tak, czy tak, było krokiem niewłaściwym. Nie ma natomiast zgody co do rzeczy dalece bardziej podstawowej. Chodzi o to, czy kapłan z Bełchatowa powinien był bronić szacunku dla owej Hostii, wyplutej przez 13-latka, czy też powinien był machnąć ręką. Niemała część uczestników owej kłótni uważa w ogóle działania księdza (zatem pomijając już wezwanie policji, co do którego panuje zgoda) za dziwaczne, staroświeckie, ciemnogrodzkie, albo zgoła fanatyczne. Entuzjazm Polski lemingowej, jaki wzbudził wpis na Facebooku Jacka Dehnela, wiele o tym mówi. Cytuję tu jego fragment: "To, że hostia po transsubstancjacji jest faktycznie ciałem Jezusa, kawałkiem ludzkiego mięsa (acz w formie chleba) to przedziwne, kanibalistyczne i magiczne centrum symboliczne tej religii. Jest wstydliwym reliktem pogańskich, krwawych obrzędów, ludzkich ofiar, trochę jak kość ogonowa, która do niczego nam się nie przydaje, ale została w organizmie. (...) Reformacja różnie sobie z tym poradziła, ale w katolicyzmie rzecz jest jasna: każdy, kto uważa, że hostia nie ulega transsubstancjacji i nie zmienia się w kawałek mięsa historycznego Jezusa z Nazaretu, winien być wyklęty z kościoła i nie jest godzien nazywać się katolikiem. Więc tak, w obrębie tej wiary chłopiec wypluł i schował do kieszeni kawałek wcielonego bóstwa, kawałek mięsa Jezusa z Nazaretu (pisownia oryginału - RG)". Oczywiście, każdemu wolno pisać dowolne głupstwa, wolno więc i Jackowi Dehnelowi. Bardziej mnie martwi ten entuzjazm. No bo to oznacza, że niemała część naszej elity intelektualnej, wychowana, bądź co bądź, w kraju, gdzie katolicyzm jest mocno zakorzeniony, nie ma o tej religii bladego pojęcia. Jeśli wzięty pisarz może, nie obawiając się o swoją reputację, napisać, że katolicy wierzą, że w Hostii (którą on pisze z małej litery) jest "mięso Jezusa", to naprawdę nie jest dobrze. Wyjaśnię zatem, że katolicy wierzą - jednak - w coś innego. A mianowicie w to, że Hostii obecny jest Jezus-Bóg tak samo, w takim samym stopniu, jak gdyby był tam fizycznie. Stąd mówią katolicy, Ciało i Krew Chrystusa, ale przecież nie rozumieją przez to fizykalnej tożsamości konsekrowanego opłatka (Hostii) z ciałem, ani konsekrowanego wina z krwią. Naturalnie, jest w tym, jak w każdej religii, element tajemnicy, co się nazywa sakramentem. Katolicy nie są - przez to, że są katolikami - idiotami, lecz wierzą w pewną tajemnicę, której sens dla ich życia sprowadza się do przekonania o żywej obecności Boga w świecie. Czy rozum zsekularyzowany musi z tego szydzić? Czy człowiek, który deklaruje się jako liberał, musi być - akurat w Polsce - półliberałem, to znaczy mieć tolerancję, dla wszystkich innych tajemnic religijnych, poza tajemnicami katolicyzmu? Czy ktoś rozumny może sobie wyobrazić, że analogiczny incydent w stosunku do Tory, gdyby wydarzył się w synagodze w Polsce, mógłby być przez tę samą lemingową Polskę przyjęty tak samo jak wydarzenie bełchatowskie? Spalenie żydowskiej flagi kilka lat temu we Wrocławiu było - po stokroć słusznie - nazwane antysemityzmem. Tak samo, a może w mocniejszych słowach - i też słusznie - byłby nazwany jakiś akt profanacji Tory. Dlaczego nie można katolikom w kraju Jana Pawła II udzielić takiej samej dawki tolerancji, jakiej się udziela wyznawcom innych religii? Na koniec: jeśli się, Drogie Lemingi, jeszcze dziwicie, dlaczego większość głosujących Polaków po tego rodzaju występach (Matka Boska w tęczowej aureoli, waginka na kiju jako procesyjny feretron, a teraz Jacek Dehnel rozprawiający o ciemniakach wierzących, że jedzą "mięso Jezusa z Nazaretu") tym bardziej głosuje na PiS, przyjmijcie tę prostą prawdę, że większość głosujących Polaków się was lęka. I że widzi w tych manifestacjach waszej nietolerancji - czy całkiem niesłusznie? - długi cień tradycji bolszewickiej walki z religią.