To, co Grzegorz Braun powiedział o abpie Życińskim, było - moim zdaniem - przekroczeniem dobrego smaku. Nie tylko dlatego, że abp Życiński niedawno zmarł. Także dlatego, że niektóre słowa, których użył Braun, są upustem dla złości ich autora - a na złość w przestrzeni publicznej nie powinno być miejsca. W tym sensie są to słowa niemerytoryczne. Ale uwaga: pod tymi słowami mogą się kryć fakty, które prowadzą Brauna do bardzo krytycznych opinii o Życińskim. I tak w gruncie rzeczy - wydaje mi się - jest. Wywiad Brauna dla wtorkowej "Rzeczpospolitej" pokazuje nie tylko silne emocje wyrażone w słowach "kłamca" i "łajdak", które znamy z głównych przekazów medialnych - pokazuje też pewną wiedzę reżysera o faktach z życia metropolity lubelskiego, które Braun ocenia krytycznie. A do tego ma pełne prawo. Innymi słowy, problem z lubelskim wystąpieniem Brauna dotyczy bardziej jej formy, mniej zaś treści. Problem polega na pewnym nieumiarkowaniu w szafowaniu ocenami, a nie na tym, że są to oceny wyssane z palca. Napisałem, że wywiad w "Rzepie" pokazuje coś innego, niż znamy z głównych przekazów medialnych. To prawda, tylko pytanie, czy te główne przekazy medialne (ton, jak zawsze w takich wypadkach, nadała "Wyborcza") oddają rzeczywisty przebieg spotkania w Lublinie. Otóż, nie oddają. Więcej: dramatycznie dezinformują na temat wypowiedzi Brauna. W relacji "Wyborczej" mamy jedno zdanie, takie niby streszczenie, które w rzeczywistości nie jest streszczeniem, tylko zredukowaniem 6-minutowej wypowiedzi o Życińskim do słów "kłamca" i "łajdak". Zaś owa 6-minutowa wypowiedź jest dość rozległym uzasadnieniem dla użytych słów. Kto ciekaw, niech porówna wersję "Wyborczej" z zapisem video wypowiedzi Brauna. Sam należałem do krytyków abpa Życińskiego. Po jego śmierci nie odezwałem się publicznie ani słowem. Myślę, że jeszcze nie czas, jego grób jest jeszcze świeży. Ale w zaistniałej sytuacji muszę powiedzieć chociaż tyle: abp Życiński był człowiekiem, którego jedni bardzo cenili, a innych bardzo irytował. Coś takiego ma w polszczyźnie swoje miano: był człowiekiem kontrowersyjnym. Nie wdając się ciągle w ocenę jego życia, wypada się jednak zgodzić co do tego rysu jego charakteru. Jeśli zatem był kontrowersyjny, to znaczy, że są i dzisiaj tacy Polacy, a nawet tacy wierni Kościoła katolickiego w Polsce, którzy mają z pamięcią o Arcybiskupie autentyczny kłopot. Ma go z pewnością Grzegorz Braun i nie jest w tym kłopocie samotny. Zatem przeprowadzenie przez wiodące media swoistej kanonizacji abpa Życińskiego zaraz po jego nagłej śmierci było wykorzystaniem tradycyjnego w polskim obyczaju zakazu mówienia źle o zmarłych. Bo gdy jedni "kanonizowali" metropolitę lubelskiego, inni czuli się związani tym zwyczajem i siedzieli cicho. Ja także siedziałem cicho (i jeszcze jakiś czas zamierzam milczeć), ale szlag mnie trafiał na tę manipulację. Podobnie teraz szlag mnie trafia na manipulację pt. "Grzegorz Braun obraża pamięć Arcybiskupa". Zgoda, Braun był nieelegancki i niedyplomatyczny, był w końcu nieumiarkowany. Ale o coś mu przecież w tym całym nieumiarkowaniu chodziło. Wytoczył przeciwko Arcybiskupowi konkretne zarzuty i uzasadnił swoją opinię. Ci, którzy kolejny raz zamietli problem pod dywan, próbowali wytworzyć wrażenie, że Braun zwyczajnie zwariował. Chcieli wtłoczyć Polakom do głowy taki przekaz: nie ma i nigdy nie było problemu arcybiskupa Życińskiego, jest tylko problem tego nienawistnika Brauna. Otóż taki obraz tego sporu jest zwyczajnie kłamliwy. Roman Graczyk