Takie słowa, poza wszystkim innym, psują nasz wizerunek w świecie cywilizowanym - a więc tam, gdzie są nasi partnerzy i sojusznicy. Tłumaczenie, że to nie cała Polska tak myśli, tylko minister obecnego rządu, ma ograniczoną zdolność przekonywania. Bo przecież ten minister nie przyleciał wczoraj z Księżyca. Ktoś go wybrał, podobnie jak całą większość parlamentarną, która tworzy obecny rząd. Inaczej mówiąc, skoro Polacy powierzają takim ludziom rządy, to coś mówi o Polakach w ogóle. Pan Minister, niestety wypowiada się często na tzw. tematy ogólne. Wykłada swoje poglądy na to, jak ten świat jest, a jak powinien być urządzony, a ponieważ słabo te rzeczy ogarnia, to jego słowa (jako wypowiedziane przez ministra) zyskują głośne echo. Jednak nie każda polemika z głupstwem jest mądra - nie ma tu żadnego automatyzmu. I tu zaczyna się zasadnicza część mojego stanowiska. Błaszczak Błaszczakiem, ale są jeszcze sprawy poważne, których prostacka wypowiedź Pana Ministra nie obejmuje. Przedwczoraj w TVN24 rozmawiali o słowach Błaszczaka Paula Sawicka ze Stowarzyszenia "Otwarta Rzeczpospolita" i Krystian Legierski, działacz LGTB. W trakcie tej rozmowy Krystian Legierski, chcąc dać przykład właściwego, jego zdaniem, stosunku ogółu społeczeństwa do środowisk LGTB, opowiedział, jak kiedyś, będąc w Islandii, widział taką właściwą reakcję. Oto w dniu święta LGTB całe społeczeństwo wyrażało swoją sympatię dla tej grupy: tęczowe symbole zawisły tego dnia na gmachach rządowych i samorządowych, a nawet na kościele (była to jednak - zaznaczył Pan Legierski - jakaś świątynia należąca do Kościoła protestanckiego). Otóż, mając identyczny z nim odruch zniesmaczenia słowami Pana Ministra Błaszczaka, chcę powiedzieć, że Pan Legierski myli się, sądząc, że podany przez niego model jest właściwy dla stosunku hetero-normatywnej większości do mniejszości seksualnych. Ten fałszywy pogląd pokazuje właśnie, że nie każdy, kto odrzuca myślenie Błaszczaka, ma z automatu rację. Nie wystarczy mieć degust na Błaszczaka, trzeba jeszcze, żeby ten degust miał sens. Podzielam aspirację osób LGTB do traktowania ich z szacunkiem. Skoro Pan Bóg je takimi stworzył, to nic się na to nie poradzi. Ani, jak dawniej sadzono, kary, ani, jak sądzono jeszcze całkiem niedawno, terapia, tego nie zmienią. Jeśli mężczyzna odczuwa pożądanie erotyczne do mężczyzn, to to jest fakt, który trzeba definitywnie przyjąć do wiadomości. I tu zaczyna się spór z myśleniem poprawnym politycznie. Bo poprawne politycznie byłby powiedzieć: trzeba to zaakceptować. Otóż, nie: ja to przyjmuję do wiadomości i toleruję, ale nie akceptuję w głębszym sensie tego słowa - to znaczy nie postrzegam tego jako rzeczy dla mnie obojętnej (nieistotnej), albo konwencjonalnej (zmiennej). Nie mówię: "dobrze, że taki jesteś", nie mówię: "cieszę się, że taki jesteś". Toleruję orientację seksualną np. Pana Prezydenta Słupska i odnoszę się do niego z szacunkiem, jak do każdej osoby. Natomiast jego orientacja seksualna jest mi głęboko obca - tak, jak przypuszczam, moja orientacja seksualna jest głęboko obca Panu Prezydentowi. Jeśli ktoś jest heteroseksualny, to myśl o tym, że mógłby być homoseksualny jawi mu się jako niedorzeczna. I vice versa. To nie jest tak - Szanowni Państwo poprawni politycznie - jak z kolorem skóry, narodowością, wiekiem, stanem zdrowia. To nawet nie jest tak jak z wyznaniem religijnym. Owszem, jestem głęboko zakorzeniony w swojej religii, ale mogę sobie wyobrazić, że w innych okolicznościach życiowych mógłbym być wyznawcą innej religii - to znaczy wyznawałbym tę religię z takim samym przekonaniem, z jakim wyznaję swoją. Natomiast nie mogę sobie wyobrazić, że mógłbym być homoseksualistą. Orientacja seksualna jest w człowieku tak głęboko zakorzeniona, jak bodaj nic innego. Określa zatem naszą tożsamość w najwyższym stopniu i jest niezmienna. No dobrze, zapyta ktoś, a co z biseksualistami i transseksualistami? Odpowiem, że to jest mniejszość w mniejszości, ludzie inaczej skonstruowani (wyjąwszy tych, którzy mając określoną orientację, eksperymentują ze swoją naturą - to jest mi jeszcze bardziej obce niż zwykły, poczciwy homoseksualizm). Natomiast cała reszta, pewnie jakieś 99 proc. populacji, w tej liczbie i homoseksualiści, określa swoją tożsamość w pierwszym rzędzie przez swoją orientację seksualną. Czy można byłoby zawrzeć pewnego rodzaju deal w ramach tej przygniatającej większości, skoro nie da się go już zawrzeć z tymi, dla których tożsamość seksualna nie istnieje, bo albo jest kwestią wyboru, albo konwencji? Czy homoseksualiści nie opętani żądzą zniszczenia obecnego społeczeństwa potrafiliby przyznać (z mojej perspektywy dodałbym: uczciwie przyznać), że większość też ma jakieś prawa? Czy potrafiliby uznać prawo większości do głoszenia, że ich orientacja nie pozwala im wywieszać na gmachach publicznych, a tym bardziej na kościołach, tęczowych flag z okazji święta osób LGTB? Gdyby się paru takich znalazło, bylibyśmy bliżej pokoju społecznego w tej, zupełnie niepotrzebnej, nowej wojnie. Motorniczy poznańscy, którzy odmawiali wożenia na tramwajach, którymi kierowali, tęczowych flag w dniu parady LGTB, mieli święte prawo tak postąpić. Osoby demonstrujące tego dnia pod flagą LGTB miały prawo wyrażać swoje poglądy. Ale to są ich poglądy. Inni ludzie - także motorniczy poznańskich tramwajów - mogą mieć inne poglądy. Dlaczego zmuszano ich do wyrażania sympatii dla poglądów/postaw, które są tylko poglądami/postawami pewnej części poznaniaków?