Wszystko zaczęło się przed rokiem, gdy jeden z czołowych piłkarzy drużyny Trójkolorowych (i Olympique Lyon), Mathieu Valbuena, odebrał w czasie zgrupowania reprezentacji serię dziwnych telefonów. Jego rozmówcy żądali 100 tys. euro, grożąc ujawnieniem nagrania wideo, ukazującego piłkarza w krępującej erotycznie sytuacji. Jesienią okazało się, że w sprawę zamieszany jest kolega szantażowanego piłkarza z reprezentacji, skądinąd gwiazda Realu Madryt, Karim Benzema. Stopniowo wychodziło na jaw, jaką rolę w szantażu odegrał Benzema. Wygląda na to, że działając z poduszczenia swojego kolegi z półświatka, namawiał Valbuenę, żeby ten podjął rozmowy z szantażystami. Benzema oficjalnie ogłosił inną wersję i do dzisiaj się jej trzyma: twierdzi, że chciał pomóc Valbuenie. Wszelako śledztwo przeciwko niemu jest ciągle w toku, co świadczy raczej o tym, iż pani sędzia śledczy prowadząca sprawę jest - jak dotąd - przekonana o współudziale Benzemy w przestępstwie. Przez kilka miesięcy trwała we Francji dyskusja: jedni atakowali piłkarza Realu, inni go bronili. Jest prawdą, że korzysta on ciągle, dopóki nie został skazany prawomocnym wyrokiem, z domniemania niewinności. Z drugiej strony, można traktować ten problem analogicznie, jak się traktuje afery, w których tylko podejrzanymi (nie skazanymi) są wysocy funkcjonariusze publiczni: w takich wypadkach jest przyjętym obyczajem, że funkcjonariusz (np. minister) podaje się do dymisji i czeka na zakończenie procedury karnej w nadziei, że zostanie oczyszczony z zarzutów. Karim Benzema nie zachował się zgodnie z tą normą i nie ogłosił, że tymczasowo rezygnuje z zaszczytu reprezentowania Francji. Ale selekcjoner reprezentacji, Didier Deschamps, zrobił to za niego, ogłaszając już w kwietniu, że nie powoła piłkarza do składu na Euro 2016. Jak zapowiedział, tak też uczynił. No i się zaczęło... O ile bowiem powyżej wskazana reguła nie wywołuje kontrowersji, gdy skandal dotyczy świata polityki, o tyle w dziedzinie sportu tak nie jest. Odezwało się wiele głosów, że napastnikowi Realu stała się krzywda. A wśród nich, niestety, również takie, które chcą widzieć w decyzji selekcjonera bliższy czy dalszy skutek wpływów rasizmu. W wersji hard: Deschamps jest rasistą (napis "Rasista" pojawił się przed kilku dniami na jego domu w Bretanii), w wersji soft: Deschamps ulega rasistom. Niestety, nie popisał się słynny przed laty piłkarz Eric Cantona, który stwierdził, że na decyzji Deschampsa zaciążył fakt pochodzenia Benzemy z Afryki Północnej. Powiadam niestety, z dwóch powodów. Po pierwsze, jest to czysty nonsens; po drugie, Cantona jako celebryta ma wpływ na to, jak myśli wielu Francuzów. Znamy to także w Polsce - celebryta może mówić dowolne głupstwa, ale znaczenie ma to, że wypowiada je człowiek bardzo rozpoznawalny i to niejako neutralizuje ów ładunek nonsensu. Skoro X tak powiedział... Nie popisał się też sam Benzema, który stwierdził, że Deschamps uległ naciskom "rasistowskiej części Francji". Absurdalność tej opinii jest wzorcowa jak metr z Sevres. Przecież na piłkarzu ciążą podejrzenia karne. A gra w reprezentacji Francji nie jest uprawnieniem takim, jak prawo do wolności słowa czy prawo do tajemnicy korespondencji. Gdyby gra w reprezentacji była uprawnieniem obywatelskim, wtedy wykluczenie piłkarza z ekipy byłoby naruszeniem tego uprawnienia. Byłoby więc bezprawne, a także moralnie nieuprawnione. Ale tak nie jest. Gra dla Francji to jest zaszczyt i - na szczęście - niektórzy to jeszcze rozumieją. A skoro zaszczyt, to nie można dopuścić do tego, by barwy narodowe reprezentował człowiek podejrzewany o to, że współszantażował kolegę z boiska. Zbyteczne mówić, jakby to wpływało na morale ekipy, ale to mniejszy problem. Większy jest taki, że to szarga honor nie tylko ekipy narodowej, ale w jakimś stopniu i honor kraju, który ta ekipa reprezentuje. Zgoda, to tylko podejrzenie, nawet nie zarzut karny (nie ma jeszcze aktu oskarżenia), ale podejrzenie nie wyssane z palca przecież i na tyle obrzydliwe, by potraktować sprawę wykluczenia Benzemy tak, jak się traktuje sprawy natury honorowej. Roman Graczyk