Bo zwolennicy doktryny abpa Marcela Lefebvre'a właściwie nie zdezawuowali żadnego ze swoich dziwacznych poglądów na Kościół, demokrację, ekumenizm, dialog z judaizmem czy stosunek Kościoła do Żydów, a mimo to zostali z powrotem przyjęci na - mówiąc językiem eklezjalnym - "łono Kościoła". Te poglądy są bardziej dziwaczne, niż by to wynikało z niektórych powierzchownych komentarzy prasowych. Wszak nie o to chodzi, że kapłan celebrujący mszę w starym rycie stoi odwrócony tyłem do wiernych - chodzi o to, że wierni w starym rycie i w ogóle w przedsoborowym Kościele są traktowani przedmiotowo. Podobnie jest w innych wymienionych kwestiach. Zatem nie mówimy o odmiennościach formy sprawowania kultu, mówimy o innym pojmowaniu wiary w Boga. Jednak na drugi rzut oka sprawy mają się jeszcze gorzej. O ile przed "rewelacjami" o negacjonistycznych poglądach biskupa Richarda Williamsona wyglądało tylko na to, że Kościół strzelił sobie w stopę, o tyle teraz jest jasne, że Kościół strzelił nie tylko do siebie. Bp Williamson głosił kuriozalny i z każdego punktu widzenia skandaliczny pogląd na holocaust (twierdząc, że go właściwie nie było) od dawna. Innymi słowy to nie jest żadna rewelacja. Ktoś jednak zapyta: a co może być skandalicznego w głoszeniu poglądów, wszak mamy wolność słowa? Otóż problem nie polega na tym, że biskup doszedł naukową metodą do takich wniosków (bo nie doszedł), tylko na tym, że negując Zagładę (która ponad wszelką wątpliwość wydarzyła się naprawdę), stawia się w rzędzie tych, którzy nic nie zrozumieli z najbardziej dramatycznego wydarzenia współczesnej historii ludzkości. Kto neguje Zagładę, neguje powszechne w świecie cywilizowanym przekonanie, że chore dzieło Adolfa Hitlera było czymś najgłębiej nieludzkim. Neguje powszechną w cywilizowanym świecie postawę wyrażającą się w słowach "nigdy więcej!" Kto po Zagładzie nie woła w duchu "nigdy więcej!", ten daje moralne przyzwolenie na powtórzenie kiedyś przez jakiegoś innego szaleńca podobnego horroru. A jeśli taki pogląd głosi biskup katolicki, wtedy wraca z całą mocą kwestia dawnego stosunku Kościoła do judaizmu i do Żydów, stosunku - delikatnie mówiąc - ambiwalencji i braku empatii. Być może papież został wprowadzony w błąd, być może ktoś specjalnie rozegrał całą tę historię tak, by skompromitować Watykan. Ale Watykan dał się skompromitować, a tym samym skompromitował się sam. Dlatego bardzo mocne, krytyczne głosy kardynała Waltera Kaspera, kardynała Karla Lehmanna, czy kanclerz Angeli Merkel nie mogą dziwić. Szkody, które już powstały, są bardzo poważne. I nie chodzi tylko o tzw. szkody wizerunkowe. Z punktu widzenia stosunków międzynarodowych chodzi o dramatyczne pogorszenie klimatu na linii Stolica Apostolska-Izrael, co rzutuje na stosunki międzynarodowe w ogóle. I to jest kłopot pani Merkel. Z kolei z perspektywy Kościoła Powszechnego, chodzi o poważne nadwyrężenie zaufania milionów katolików do Kościoła. Ten kłopot wyrażają głosy kardynała Kaspera i kardynała Lehmanna. Teraz tylko bardzo stanowcze uderzenie się w pierś przez samego Benedykta może, choć częściowo naprawić te szkody. Nie będzie to dla niego łatwe, jeśli pamiętać o nieco tradycjonalistycznym stylu tego pontyfikatu. Wedle takiego pojmowania tradycji Kościół nigdy się nie myli. Nawet wtedy kiedy się myli. Roman Graczyk