Bauman był zaproszony, jak rozumiem, przez władze Uniwersytetu, miał prawo powiedzieć to, co mu się żywnie podobało. Wolność słowa jest jednym z fundamentów naszego porządku ustrojowego, jeśli go zabraknie, ten porządek będzie w ogóle zagrożony. Ale wolność słowa jest dla wszystkich. "Nienawidzę twoich poglądów, ale oddam życie, abyś mógł je głosić" - maksyma przypisywana, słusznie czy nie, Wolterowi, streszcza istotę tej fundamentalnej dla liberalnej demokracji zasady. Inaczej mówiąc: wolność słowa jest nie tylko dla swoich. W pewnym sensie (jako osobisty wysiłek poszanowania tej wolności) można powiedzieć nawet, że jest ona bardziej dla nie-swoich. Czyli testem naszego rzeczywistego poszanowania tej wolności jest zgoda na korzystanie z niej przez naszych ideowych przeciwników, nie zaś przez naszych ideowych przyjaciół - to drugie jest banalnie łatwe. Dlatego, jeśli chcemy się nazywać liberalnymi demokratami, musimy protestować, gdy ogranicza się wolność słowa tych, z którymi się nawet głęboko nie zgadzamy. "Wyborcza" protestuje przeciwko burdom na wykładzie Baumana? Ma rację, ale to jest dla niej łatwy protest. Miałaby jej jeszcze więcej, gdyby oprotestowała także zakazanie przez władze Uniwersytetu Warszawskiego debaty Ruchu Narodowego w murach tej uczelni zimą tego roku. "Gazeta Polska" protestowała przeciwko zakazowi debaty Ruchu Narodowego? Miała rację, ale broniła ludzi jakoś tam sobie bliskich (w każdym razie nie wrogich). Miałaby jej jeszcze więcej, gdyby teraz stanęła w obronie prawa Baumana do swobody wypowiedzi. "Sprawa Baumana" pokazuje jeszcze coś: mierzenie współczesnych ekstremizmów oraz historycznych totalitaryzmów nierówną miarą. Mają rację ci, którzy powiadają, że fetowanie dziś Baumana, jak gdyby nie istniał problem jego bezpieczniackiej przeszłości, to coś takiego, jakby fetować byłego esesmana, który po wojnie zrobił błyskotliwą karierę akademicką, ale swojej przeszłości nie wstydzi się, ani się z niej nie myśli tłumaczyć. I w tym sensie należałoby nieco szerzej spojrzeć na wrocławski incydent. Burdy na wykładzie uniwersyteckim są zawsze niedopuszczalne, bo uniwersytet jest miejscem debaty. Ale zamiast ograniczać się do nacjonalizmu jednych (NOP) i ekstremizmu innych (kibole Śląska Wrocław), może należałoby także wspomnieć o powodzie ich - zgoda, że brutalnego - protestu. Media mainstreamowe tymczasem bez zająknięcia pokazują nacjonalistów pod znakiem swastyki tropiących cudzoziemców w Białymstoku i zadymiarzy z wykładu Baumana. Twierdzić, że ich motywy były nacjonalistyczne i antysemickie, to upraszczanie problemu, który jednak jest bardziej złożony. Zjawisko "żydokomuny" nie jest wymysłem nacjonalistów, lecz faktem historycznym. I nie trzeba być antysemitą, żeby o tym mówić, wystarczy zwykłe poszanowanie prawdy. Ponadproporcjonalny udział osób pochodzenia żydowskiego w instalowaniu władzy komunistycznej w Polsce (czyli w terrorze, który owocował dziesiątkami tysięcy ofiar - polskich patriotów) jest faktem. Służba Zygmunta Baumana w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego - także. "Łysi" z Wrocławia nie są miłymi chłopcami i w ogóle nie jest mi z nimi po drodze, ale tak się składa, że wykrzyczeli oni na temat profesora Baumana jakąś część prawdy, której establishment medialny boi się jak diabeł święconej wody. A nie mówiąc prawdy o udziale Baumana w instalowaniu komunizmu w Polsce, nie brzmimy wiarygodnie potępiając "łysych", którzy zakłócili jego wykład. Roman Graczyk