Wstałem dziś wcześnie rano, żeby pomyśleć nad cotygodniowym tekstem z nadtytułem Ex Terytorium. Tak wcześnie, że dla właścicieli Polski to jest głucha noc (nb. jadąc potem do pracy usłyszałem w moim ulubionym Radiu Tok FM, jak to pewien znany notabl, będąc przed laty sędzią w Skierniewicach, musiał wstawać o 6:30, żeby zdążyć do pracy; "mój Boże!", pomyślałem, notable to mają problemy), ale jakoś robota mi się nie kleiła. Myślałem, czy nie napisać o odejściu Jolanty Kwaśniewskiej z Kongresu Kobiet - mało pociągające, uznałem. A może by tak o wywiadzie Małgorzaty Terlikowskiej dla "Wysokich Obcasów"? - pociągające, ale jako nie-kobieta (chociaż, kto wie, może za radą Anny Grodzkiej udzielonej Krystynie Pawłowicz i ja powinienem zbadać swój genotyp?) nie powinienem się wypowiadać o sprawach kobiecej tożsamości. A może by tak o Słońcu Półwyspu Koreańskiego...? I na takim marudzeniu upłynął mi poranek. Czas uciekał, już słyszałem uszami wyobraźni groźny głos Redaktora INTERIA.PL (w słuchawce) przywołujący mnie do porządku, aż tu nagle, przeglądając poranną prasę, natknąłem się na dwa samograje w mojej ulubionej "Gazecie Wyborczej": wywiad Agnieszki Kublik z prezesem TVP o emisji dwóch filmów (a tak naprawdę jednego, ale o tym poniżej) o katastrofie smoleńskiej oraz felieton Wojciecha Maziarskiego na ten sam temat. W jednej sekundzie wizja besztającego mnie za grube spóźnienie Redaktora rozpłynęła się w błogim przeświadczeniu, że mam temat-który-sam-się-pisze, temat jak drut, jak mówiono w pokoleniu przedwojennym. Agnieszka Kublik przepytuje oto prezesa Brauna na okoliczność jego decyzji o wyemitowaniu w najbliższy poniedziałek najpierw filmu National Geographic "Śmierć prezydenta", a potem filmu Anity Gargas "Anatomia upadku". I ostro na niego napada za decyzję o wyemitowaniu filmu Gargas. To jest niby dobrze, jeśli dziennikarz przypiera do muru osobę publiczną, którą przepytuje, a Kublik rzeczywiście na Brauna napiera. Ale wszyscy, którzy śledzą teksty i inne wystąpienia p. Kublik, wiedzą, że jest ona histeryczną zwolenniczką tezy o prostym wypadku lotniczym w Smoleńsku. Wiedząc to, można postawić pytanie o jej dziennikarską bezstronność w tym wywiadzie. Ale o to mniejsza. Ważniejsza wydaje się wizja mediów publicznych i - szerzej - wizja standardów debaty publicznej, jakiej hołduje dziennikarka "GW", a czego widomym dowodem jest ten wywiad. Oto reprezentatywny fragment: (...) "Agnieszka Kublik: - Puściłby pan rosyjski dokument, że Katyń to sprawa Niemców? Juliusz Braun: - Tak. Żeby pokazać, jak Rosjanie fałszują historię. I żeby to był temat do dyskusji. Kublik: - To była pańska decyzja, by TVP pokazała film "GP"? Braun: - Tak, moja. Kublik: - O czym jest film "Anatomia upadku"? Braun: - O upadku systemu władzy w Polsce, tak odczytuję intencje jego autorki, Anity Gargas. I dlatego ten film jest ważny, choć jest fałszywy. Kublik: - Jakie przyczyny katastrofy podaje ten film? Braun: - To nie jest ważne. Ten film jest o czymś innym. Kublik: - Nie zgadzam się. Jego widz odnajdzie przyczyny tej katastrofy w spisku Polaków z Rosjanami. (...)". ("Po co TVP film Gargas", "GW", 4 kwietnia). Agnieszka Kublik, podobnie jak Wojciech Maziarski ("Kłamstwo smoleńskie w TVP", "GW", 4 kwietnia), uważa po prostu tyle: jest słuszny pogląd na przyczyny katastrofy smoleńskiej (raportu komisji Millera) i jest pogląd niesłuszny (sprzeczny z ustaleniami tego raportu). W telewizji publicznej należy upowszechniać słuszny pogląd, a niesłuszny należy cenzurować. Podobnie było i jest z wielu innymi kwestiami, tak lub inaczej wiążącymi się z prawomocnością elit współczesnej Polski. Nieśmiertelnym dla mnie przykładem jest przypadek książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka o Lechu Wałęsie. Tak zwane autorytety moralne, podpisane pod listem otwartym w tej sprawie, nawoływały (kogo?, chyba władze państwowe) do tego, by tej książki, gotowej już do druku, nie publikować, jako - rzekomo - zniesławiającej i Wałęsę, i w ogóle nową Polskę. Twierdziłem wtedy, i twierdzę dzisiaj, że Cenckiewicz i Gontarczyk napisali książkę rzetelną i ważną dla zrozumienia współczesnych dziejów Polski. Ale gdyby nawet książka była w jakiś sposób chybiona, nawoływania tych, pożal się Boże, autorytetów do jej rozsypania nie wystawiają im dobrego świadectwa. Pozostaną już na zawsze dowodem albo ideologicznego obłędu sygnatariuszy tego listu (o co bym podejrzewał osoby dające nazwisko takim wystąpieniom, ale nie będące ich motorem, jak śp. Wisława Szymborska), albo świadectwem uwikłania znacznej części elity z roku 1989 w stary system - uwikłania, którego się ci ludzie wstydzili i dlatego dążyli do zastosowania w tym wypadku mechanizmu rodem z PRL: cenzury prewencyjnej. Coś podobnego mamy w przypadku filmu Anity Gargas. To, że można być zwolennikiem cenzury, rozumiem, znałem takich wielu przed 1989 rokiem. Jak się mogą jeszcze nazywać dziennikarzami ludzie otwarcie nawołujący do cenzury prewencyjnej w wolnej Polsce? Nie pojmuję. Roman Graczyk