Premier zapowiedział, że będzie prosił marszałków Sejmu i Senatu, aby obie izby potraktowały ten projekt wyjątkowo, a co za tym idzie, aby posłowie i senatorowie nie wnosili doń jakichkolwiek poprawek. Idea premiera jest taka, że skoro projekt jest tak ważny i (w domyśle) tak bezdyskusyjny, to wszyscy uczestnicy procesu legislacyjnego w parlamencie, świadomi powagi sprawy, zawieszą na moment wszystkie spory i zagłosują w sprawie całego pakietu. Premier zapewne liczy też (i nie bez racji) na to, że większość parlamentarna zagłosuje jak jeden mąż za propozycją rządową i ustawa zostanie uchwalona w tym kształcie. Otóż tu pojawiają się wątpliwości. Jest prawdą, że proces legislacyjny w Polsce cierpi na rozmaite choroby - i to nie tylko takie, których symbolem stała się słynna rozmowa posła Chlebowskiego z "Rychem". Jedną z tych chorób jest przewlekłość stanowienia prawa i plaga poprawek, które nierzadko istotnie zmieniają wyjściowe założenia projektu, a nad którymi w końcu nikt już nie panuje. Jest też prawdą, że rząd powinien mieć możliwość zastosowania szybszych procedur i prośba-propozycja premiera jest wyrazem takiej ambicji. Mimo to moje wątpliwości mają się dobrze. We Francji rząd ma możliwość odwołania się do słynnego artykułu 49,3 Konstytucji, aby uruchomić taką właśnie szybką procedurę. Artykuł 49,3 stanowi, że rząd ma prawo zażądać, aby głosowanie nad tekstem ustawy było połączone z kwestią jego politycznej odpowiedzialności. Inaczej mówiąc: deputowani, którzy głosują przeciwko ustawie, głosują zarazem za odwołaniem rządu. Jeśli tego zdania jest bezwzględna większość Zgromadzenia Narodowego (we Francji tak nazywa się niższą izbę parlamentu), rząd upada. To, co proponuje nasz premier, jest jakąś niedorozwiniętą formą tego rodzaju prawnej instytucji. Zauważmy bowiem, że w reżimie artykułu 49,3 rząd czymś jednak ryzykuje, stawia na szali swoje dalsze trwanie, mówiąc deputowanym: zależy nam na tym projekcie tak bardzo, że bez jego uchwalenia dalsze istnienie rządu nie ma sensu, wóz albo przewóz. Nasz premier powiada; bardzo nam zależy na tej ustawie. Ale nie mówi, co byłby skłonny za to dać. A skoro tak, to w imię czego parlamentarzyści opozycji, a także koalicji (bo w gruncie rzeczy artykuł 49,3 wymusza zdyscyplinowanie własnych szeregów) mieliby zrezygnować z formułowania zastrzeżeń do ustawy? Ta sytuacja pokazuje, że niekiedy dobrze byłoby skopiować jakieś rozwiązanie instytucjonalne sprawnie funkcjonujące w innym kraju. Mówię: niekiedy, bo nie ma sensu kopiowanie takich instytucji, które w naszym kontekście politycznym - czy obyczajowym, czy instytucjonalnym - nie zadziałają tak dobrze, jak działają gdzie indziej. Przykładem takiej chybionej ambicji przeszczepiania na polski grunt rozwiązań z innych światów jest ponawiana od czasu do czasu propozycja wprowadzenia u nas systemu prezydenckiego na modłę amerykańską . Nie ma tu miejsca , by rzecz rozwijać, powiem tylko, że z powodów, o których napomknąłem, jest to pomysł idiotyczny. Ale bywa, że coś dałoby się skopiować z pożytkiem.Tę uwagę dedykuję tym, którzy wymyślają niestworzone historie na temat nowelizacji Konstytucji (nowa aksjologia, chrześcijańska preambula i Bóg wie, co jeszcze), a nie zauważają zmian możliwych do przeprowadzenia i takich, które by coś realnie mogły w naszym pięknym kraju poprawić. Roman Graczyk Zobacz nasz raport specjalny: Afera hazardowa