Kiedyś mawiało się, że "dzieci i ryby głosu nie mają" i nie był to tylko żart, bo rzeczywiście deprecjonowano wtedy opinie młodych. Przy stole dzieci - nie pytane - nie zabierały głosu. Nie tęsknię za tym światem. Dzieci, a tym bardziej młodzież, powinny mieć uznaną podmiotowość, ale w granicach zdrowego rozsądku. Opinia 40-letniego - bo ja wiem - inżyniera na temat konstrukcji mostu, winna jednak mieć pierwszeństwo przed opinią 16-latka na ten sam temat. Dlaczego? Bo na rzecz tego pierwszego przemawia wiedza i doświadczenie, których ten drugi nie ma. Greta Thunberg nie ma ani wiedzy, ani doświadczenia w zakresie ochrony naturalnego środowiska, a mimo to jest traktowana jak wyrocznia. Jej zaangażowanie na rzecz tej sprawy może i jest poruszające. Owszem, jej i jej rówieśników krzyk protestu mówi nam dorosłym, że za mało zrozumieliśmy z ekologicznych zagrożeń i za mało zrobiliśmy, żeby je minimalizować. W tym sensie Greta nas zawstydza. Ale trzeba też widzieć, że jest egzaltowaną nastolatką z tendencją do uproszczeń i do uogólnień. Prawie każdy tak ma w tym wieku, dlaczego nie miałaby tej regule podlegać Greta? Tymczasem dochodzi do tego, że jakiekolwiek podważanie młodzieżowego krzyku protestu, a już szczególnie, opinii Grety Thunberg jest postrzegane jak całkowite zakwestionowanie ekologicznego podejścia do stanu naszego środowiska naturalnego. Greta locuta, causa finita est. Bardzo przepraszam, ale panna Greta niekiedy gada od rzeczy. Jej niedawny proekologiczny manifest, podpisany wespół z Luisą Marią Neubauer i Angelą Valenzuelą, nie świadczy najlepiej o dobrym rozeznaniu w sprawach tego świata. Czytamy tam np.: "Podjęte działania muszą być skuteczne i mieć szeroki zasięg. Kryzys klimatyczny dotyczy nie tylko środowiska. To kryzys praw człowieka, sprawiedliwości i woli politycznej. Systemy ucisku takie jak kolonializm, rasizm i patriarchalizm stworzyły go i podsyciły. Musimy je rozmontować. Nasi przywódcy polityczni nie mogą już uchylać się od odpowiedzialności". Ciekawe, dlaczego młode aktywistki nie dostrzegły wśród systemów społeczno-politycznych odpowiedzialnych za trucie naszej planety komunizmu. Przecież jego konto w tym zakresie jest gigantycznie obciążone dawniejszymi dokonaniami Związku Sowieckiego i współczesnymi Chin Ludowych. Jeszcze ciekawsze, skąd im w tym kontekście przyszedł do głowy patriarchalizm? No i co on, w rzeczywistości, pod ich piórem oznacza. Czy tylko system męskiej dominacji jako taki, czy też - jak chce współczesna polityczna poprawność - po prostu instytucje małżeństwa i rodziny, postrzegane jako z definicji miejsca, w których realizuje się owa męska dominacja. Zapytano w Telewizji Republika o te sprawy abpa Marka Jędraszewskiego. Padło tam pytanie: "Czy 'ekologizm', trend który jest tak mocno promowany, stoi w sprzeczności z nauka Kościoła katolickiego?" Na co arcybiskup krakowski odpowiedział, nawiązując do Fryderyka Engelsa, że traktowanie małżeństwa jako kolejnego przejawu ucisku, to zerwanie z chrześcijańską tradycją "bez której my Europejczycy nie rozumiemy siebie, bo jesteśmy w niej wychowani od tysiącleci". Potem metropolita krakowski nawiązał - nie wprost - do Grety Thunberg - mówiąc, że jej postać stała się wyrocznią, a różne nowe ruchy - w domyśle także radykalna ekologia - kwestionują chrześcijańskie dziedzictwo, w tym chrześcijańskie pojmowanie małżeństwa. I dalej: "To jest sprzeczne z tym wszystkim co jest zapisane w Biblii począwszy od Księgi Rodzaju, gdzie jest wyraźnie mowa o cudzie stworzenia świata przez Boga. Bóg się tym światem zachwyca, człowiek jest postawiony jako ukoronowanie całego dzieła stworzenia. [...] To jest wizja człowieka i świata, którą głosi chrześcijaństwo i która jest także wizją głęboko zakorzenioną w judaizmie. Naraz wszystko się kwestionuje czyli faktycznie kwestionuje się naszą kulturę, odwraca się cały porządek świata zaczynając od tego, że kwestionuje się istnienie Pana Boga - stwórcy, kwestionuje się także rolę i godność każdego człowieka". Taka była odpowiedź katolickiego kapłana, w dodatku rządcy ważnej polskiej archidiecezji. Co w tym niewłaściwego, nienawistnego wobec panny Grety, czy choćby deprecjonującego ekologiczną troskę o nasz świat? A jednak napadnięto na Arcybiskupa tak, jak się w Polsce napada na ludzi uznanych za wrogów publicznych. Mechanizm napaści jest wtedy taki, że nie czyta się inkryminowanej wypowiedzi, lecz jedynie reaguje się na sygnał do nagonki dany przez naganiacza. Naganiaczem jest zazwyczaj jakiś "autorytet moralny". Stąd, w przypadku opinii abpa o ekologicznym zaangażowaniu typu Grety, tweety Pawła Rabieja i Janiny Ochojskiej: bez zrozumienia, o co w tej różnicy zdań w ogóle chodzi, napastliwe, bez respektu dla wieku i urzędu. Bogu dziękować, nie wszyscy jeszcze oszaleli. Chwalebnym wyjątkiem w chórze politycznie poprawnych był tekst Edwina Bendyka. Bendyk pokazuje, że abp Jędraszewski "w mniej elegancki i zniuansowany sposób mówi to co papież", a przecież politycznie poprawni nie ustają w wytykaniu krakowskiemu arcybiskupowi, także w tej sprawie, odstępstwa od linii Franciszka. Z kolei Małgorzata Bilska, ale ona politycznie poprawna nie jest, dowodzi silnych zbieżności myśli abpa Jędraszewskiego z dokumentem Jana Pawła II z 2003 roku, zatytułowanym "Jezus Chrystus dawcą wody żywej". Po prostu, Kościół ma swoją doktrynę społeczną. Jego poglądy na wszystkie sprawy świata doczesnego są zakorzenione w boskim planie Stworzenia i w boskim planie Zbawienia. Chyba, póki chrześcijaństwo chrześcijaństwem, nie może być inaczej. Robienie z tego zarzutu arcybiskupowi krakowskiemu byłoby nonsensem, nawet gdyby wychodziło od rzeczywistych jego słów. Gdy zaś wychodzi jedynie od sygnału naganiacza do nagonki jest żałosne. Arcybiskup Jędraszewski jest krytykowalny, jak każdy. Ale od kilku już lat weszło w modę napadanie na niego - tak ogólnie, chciałoby się powiedzieć, za to że jest. Mniej ono mówi o - słusznych lub nie - poglądach napadanego, więcej zaś o niskich intencjach napadających. Roman Graczyk