Oto człowiek, któremu życie porządnie dało po kościach, próbuje za Oceanem rozkręcić biznes, idzie mu to średnio, szamocze się. Pożycza pieniądze, bo jest pod ścianą, obiecuje, że szybko odda, nie oddaje, bo za te pieniądze nie udaje mu się na czas naprawić biznesu, znowu pożycza, koło się zamyka. Znajome klimaty. Minister, człowiek z elity władzy, a miał do niedawna takie same problemy, jak miliony jego rodaków. Tak jak oni żył na pożyczkach i nie potrafił związać końca z końcem. Gdy patrzę na ministra Andrzeja Czumę, wypowiadającego się o pracy polskich służb specjalnych w Pakistanie w związku z porwaniem i zamordowaniem inżyniera Piotra Stańczaka, myślę, że minister reaguje na ten dramat tak jak miliony uczciwych ludzi. Jak to się mówi, "nóż mu się otwiera w kieszeni" i otwarcie daje temu wyraz, przez co trochę wychodzi ze swej roli, bo inna jest odpowiedzialność ministra, a inna zwykłego uczciwego człowieka. Jest w tym jednym z nas. Tyle, że minister Czuma jest obcym ciałem w elicie władzy. Czołówka naszych polityków (wyjąwszy Andrzeja Leppera et cons., ale to zupełnie inny problem) to klasa ludzi, którzy już dawno zapomnieli, jak to jest, gdy nie starcza do wypłaty. I zarazem to klasa ludzi, którzy już dawno oduczyli się mówić publicznie tak samo, jak mówi się prywatnie. Weźmy tylko najbliższe otoczenie premiera Tuska: Nowak, Schetyna, Graś - jeden w drugiego to są faceci, którym nie drgnie powieka, gdy przychodzi im powiedzieć coś, w co nie wierzą. My wiemy, że oni w to nie wierzą, więc wypada nam tylko podziwiać ich kamienne twarze, gdy słyszą niewygodne pytania dziennikarzy, a następnie z olimpijskim spokojem wciskają nam kit. Wciskają nam kit nie raz i nie dwa, wciskają go nam ciągle, do tego stopnia, że można się obawiać, czy zachowali jeszcze zdolność do posługiwania się normalną mową w życiu prywatnym. Ale taką mają robotę: taka jest współczesna polityka i inna raczej nie będzie. I do tej roboty oni się dobrze przyuczyli. Wiedzą, że trzeba być plastikiem - są plastikiem. I co gorsza, w interesie nas wszystkich trochę tak musi być. A Czuma plastikiem nie jest. Obrona Andrzeja Czumy w sprawie jego amerykańskich długów może być tylko częściowa. Faktem pozostaje, że jako kandydat na ministra nie powiedział o tym premierowi. A z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że z taką wiedzą premier nie zdecydowałby się na tę nominację. Z pewnością nie można o Czumie powiedzieć, że jest oszustem, ale można powiedzieć, że był nierzetelny w interesach. Był też jednak w tej nierzetelności - i to chciałabym podkreślić - jakoś autentyczny. Jest też autentyczny teraz w swoich wyjaśnieniach, to znaczy, że nie umiejąc przybrać plastikowej pozy, bywa trochę niezborny, to i owo zapomina, czasem się wycofuje z niektórych stwierdzeń, czasem się zanadto zagalopuje w innych. Plastik byłby zborny i uśmiechnięty. Teraz rozumiem w pełni, co chciał powiedzieć Ludwik Dorn, gdy przed kilkoma tygodniami pytany o nominację ministerialną Andrzeja Czumy powiedział, że ta nominacja zrobi Czumie krzywdę, bo on jest jak na polityka zbyt prostolinijny. Były Marszalek Sejmu trafił w sedno. Andrzej Czuma jest człowiekiem z innej bajki niż jego polityczni patroni: Tusk, Nowak, Schetyna, czy Graś. Podobnie zresztą jak jego polityczni adwersarze: Kaczyński, Kurski, Girzyński, czy Mularczyk. Gdy premier nominował Andrzeja Czumę na stanowisko ministra sprawiedliwości, miałem złe przeczucia. Ale miałem też taką naiwną nadzieję, że może ten jeden raz, wbrew regułom rządzącym polityką, normalny człowiek, nie plastik, będzie mógł zrobić w polityce coś dobrego. Ale chyba się pomyliłem. Roman Graczyk