Andruszkiewicza miał ponoć polecić premierowi jego ojciec - Kornel Morawiecki. Wiadomo, że Morawiecki senior ma nieortodoksyjne poglądy na polską rację stanu, w tym na polską polityką wschodnią, zatem Morawiecki junior powinien był w tej akurat sprawie zachować asertywność. A jednak tak się nie stało i Pan Premier przedłożył synowskie posłuszeństwo nad obowiązki przywódcy państwowego. Stawiam sprawę kategorycznie, bo w tym, co dotyczy bezpieczeństwa państwa, trzeba dmuchać na zimne. A Andruszkiewicz miał w przeszłości serię dziwacznych wypowiedzi na temat obecności wojsk amerykańskich w Polsce, Białorusi, Unii Europejskiej i NATO, które pokazują go co najmniej jako pożytecznego idiotę rosyjskich interesów w Polsce. W 2017 r. węgierski think tank Political Capital Institute w raporcie na temat wpływów Kremla w Europie Środkowej wymienił go jako nieświadomego agenta wpływu Rosji w naszym kraju. Jeśli jest nieświadomy swojej roli, jak chce węgierski ośrodek analityczny, to można go nazwać pożytecznym idiotą. Gdyby był świadomy, sprawy miałyby się gorzej - ale tego nie wiemy. W każdym razie nowy wiceminister cyfryzacji, jak każdy narodowiec, nie rozumie współczesnego kontekstu międzynarodowego i przykłada do współczesności miarę sprzed 100 lat. Nic dziwnego, że wychodzi mu, że Polska blisko współpracująca z Unią Europejską i z USA jest wybitnie zagrożona i że trzeba te zależności zerwać, by wybić się na niezależność. Rozumując w ten sposób dochodzi Andruszkiewicz do wniosku, że Unia jest tylko zasłoną pod którą kryje się siła Niemiec. A zatem, że trzeba działać na rzecz rozwodnienia, a może i rozbicia jedności politycznej Unii, na rzecz rozluźnienia związków Polski z Unią i ze Stanami Zjednoczonymi. A tego właśnie pragnie Putin w swojej próbie odbudowy imperialnej potęgi Rosji. Oczywiście, jest trochę histerii w reakcjach opozycji na nominację Andruszkiewicza. Na przykład ocena Anny Mierzyńskiej w jej artykule dla OKO.press, że oto wraz z tą nominacją "zaczęła się nowa era - era oficjalnego narodowego radykalizmu", jest grubo przesadzona. W końcu narodowym radykałem nie jest ani prezes Kaczyński, ani Pan Premier, ani jego ministrowie, jeden Andruszkiewicz wiosny nie czyni. Tym niemniej ta nominacja jest skandaliczna - tu ma rację wicemarszałek Sejmu z ramienia Kukuz’15, Stanisław Tyszka - z powodów intelektualnych i moralnych. Jest oczywiste, że p. Andruszkiewicz nie jest fachowcem od cyfryzacji. Owszem, nominacje polityczne na stanowiska ministrów są przyjętym zwyczajem, ale właśnie od tego są wiceministrowie-fachowcy, żeby szkodliwość owych politycznych móc ograniczyć. A tu mamy odejście od tego zbawiennego zwyczaju. Pan Andruszkiewicz jest specem w autopromocji na Facebooku - jest to pewna umiejętność i nie kryję zachwytu, bo sam tego nie umiem. Ale z cyfryzacją ma to niewiele wspólnego. Zatem w sposób oczywisty jego nominacja ma charakter polityczny. Co więc Prawo i Sprawiedliwość chciało w ten sposób ugrać? Chciało dać satysfakcję radykalnej prawicy, chciało ją zneutralizować, osłabić jej krytykę i presję polityczną pod swoim adresem z jej strony. Zarazem jednak wystawiło się Prawo i Sprawiedliwość na zarzuty ze strony przeciwnej. W obliczu nadchodzących wyborów do Parlamentu Europejskiego, w których PiS ze względu na swoją specyfikę na polskiej scenie politycznej, nie jest faworytem, należało raczej pokazać się jako umiarkowany krytyk Unii. A tu, z powodu wzięcia na pokład Andruszkiewicza, PiS pokazuje się jako twardy krytyk UE. Nie wiem, czy to przyniesie partii rządzącej zyski polityczne w maju, sądzę raczej, że przeciwnie. Jeśli ta analiza jest poprawna, to by znaczyło, że w PiS silne są tendencje odśrodkowe, że nie jest już ta partia prowadzona żelazną rękę przez jej prezesa, lecz jej polityka jest wypadkową polityk kilku wpływowych liderów, a Pan Premier ma na pewno do wtrącenia swoje trzy grosze. Jeśli by tak było, oznaczyłoby to zjawisko analogiczne do tego, co Jan Rokita nazwał kiedyś "polonizacją SLD". W tym wypadku oznaczałoby anarchię i brak przywództwa - stałe cechy polskiej polityki od wieków, którym potrafili skutecznie przeciwstawiać się Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. Wiemy, że Platforma bez Tuska powróciła do tradycyjnego w Polsce bezhołowia. Czyżby to samo dokonywało się właśnie w partii Jarosława Kaczyńskiego? Roman Graczyk