Stawia ona nas (państwo polskie) o jeszcze jeden krok niżej w upadku standardów. Dymisja wiceministra oraz usunięcie z pracy w Ministerstwie Sprawiedliwości jego współpracownika Jakuba Iwańca (formalnie: skrócenie delegacji Iwańca do pracy w Ministerstwie Sprawiedliwości) nie rozwiązują problemu. Bo problem jest - przede wszystkim - natury instytucjonalnej. Prawo i Sprawiedliwość zbudowało nowy system wymiaru sprawiedliwości (na tyle, na ile to było możliwe, wobec oporu Unii Europejskiej i Rady Europy), który od początku rokował źle. Kto umiał "czytać" instytucje ten rozumiał, już w 2015 i 2016 roku, że nowy system w gruncie rzeczy opiera się na stworzeniu szerokich możliwości awansu dla tych sędziów i urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości, którzy będą politycznie ulegli wobec władzy. Przebudowano stare instytucje (Trybunał Konstytucyjny, Krajowa Rada Sądownictwa) oraz stworzono nowe (Izba Dyscyplinarna oraz Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego), które w całości mogą być zaludnione przez ludzi uległych. Jeśli w tych wszystkich awansach zdarzy się jakiś wyjątek, to na takiej zasadzie, na jakiej mógł się trafić na 460 posłów na Sejm PRL jakiś rodzynek - w rodzaju posła Mikołaja Kozakiewicza w latach 80. Generalnie jednak przebudowane instytucje i nowe instytucje są tak skonstruowane, żeby przy ich pomocy ustanowić "praworządność nowego typu", taką która nie będzie miała wiele wspólnego z zasadami rządów prawa. I będzie, nade wszystko, chronić interesy polityczne Prawa i Sprawiedliwości. Uchwalane ustawy mogą być niezgodne z Konstytucją, bo tej niezgodności nie zakwestionuje już Trybunał Konstytucyjny w nowym składzie. Nominacje sędziowskie mogą dowolnie promować ludzi usłużnych wobec władzy, bo o to zadba nowa Krajowa Rada Sądownictwa. Dlatego od dawna, pisząc o tych dwóch instytucjach, używałem formuły tzw. Trybunał Konstytucyjny i tzw. Krajowa Rada Sądownictwa. Czyniłem tak nie z powodu osobistych antypatii, przecież nie znałem tych ludzi (dopiero później, stopniowo, dowiadywaliśmy się, jaki jest format moralny niektórych z nich), lecz z powodu systemowego. Po prostu: to jest system, który umożliwia ręczne sterowanie. Z kolei Izba Dyscyplinarna SN jako taka pewnie była potrzebna, ale nie izba wyłaniana w taki sposób - przez nową KRS. Bo tak wyłoniona będzie się składać z ludzi gotowych wykonać każde polecenie polityczne - np. usunąć jakiegoś krnąbrnego sędziego z zawodu. A Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych - wyłoniona w taki sam sposób - może np. unieważnić wynik wyborów i referendum, o ile te byłyby niekorzystne dla rządzącej partii. Czy tak będzie, nie wiem, ale sam system na to pozwala, a to już wystarczy by go zdyskwalifikować z instytucjonalnego punktu widzenia. I oto, co nam pokazuje afera Piebiaka? Ciekawe rzeczy z powyżej zarysowanego punktu widzenia. W tekście Magdaleny Gałczyńskiej w Onecie czytamy, że tajemnicza pani Emilia, która we współpracy z Piebiakiem i Iwańcem prowadziła tę akcję, była związana z pracownikiem KRS (wcześniej pracownikiem MS). To, że obecnie Emilia i jej mąż są w trakcie rozwodu, ani to że (wedle słów męża) Emilia ma problemy ze zdrowiem psychicznym, nic nie zmienia w ocenie procederu, jaki się dokonywał w Ministerstwie. Powiadam, w Ministerstwie, bo pod wodzą wiceministra. U Gałczyńskiej czytamy także, że Jakub Iwaniec, prawa ręka Piebiaka, trafił do Ministerstwa Sprawiedliwości z Sądu Rejonowego (najniższego w hierarchii sądów powszechnych w Polsce). To się nazywa awans. Może ci, którzy ten awans przeprowadzili, znali pana Iwańca i jego przydatność do budowy "praworządności nowego typu". I w końcu, dowiadujemy się z tego śledztwa dziennikarskiego, że Konrad Wytrykowski (miał być pomysłodawcą akcji wysyłania do pani I Prezes SN pocztówek o obelżywej treści) także był jeszcze kilka lat temu zaledwie sędzią Sądu Rejonowego. Za rządów PiS-u awansował najpierw do Sądu Okręgowego, a potem do Sądu Apelacyjnego. Wreszcie, po utworzeniu Izby Dyscyplinarnej SN, został jej członkiem - naturalnie z rekomendacji nowej KRS, a więc z rekomendacji ludzi, na których PiS mogło polegać. Kariera od pucybuta do milionera. I znowu chyba wiemy, dlaczego akurat p. Wytrykowskiemu przytrafiła się taka ścieżka awansu. Gdy Naczelny Sąd Administracyjny nakazał Kancelarii Sejmu opublikowanie list z nazwiskami osób, które udzielały rekomendacji dla kandydatów do nowej KRS, a Kancelaria sztuczką prawną od tego obowiązku się uchyliła, było jasne, że na tych listach znajdują się nazwiska politycznie niewygodne, np. pracownicy Ministerstwa Sprawiedliwości z nowego naboru. Teraz nasuwa się pytanie, czy jest na tych listach także nazwisko Jakuba Iwańca. No i rzecz najważniejsza: odpowiedzialność ministra Zbigniewa Ziobry. W państwie praworządnym, wobec skali nadużyć władzy minister byłby zdymisjonowany w ciągu kilku godzin od ujawnienia afery. Nawet jeśli ta akcja odbywałaby się poza jego plecami, to i tak jako politycznie odpowiedzialny za działania podległego mu urzędu, powinien zostać odwołany. A do tego mamy poszlakę, że Ziobro o wszystkim wiedział. Po emisji programu "Alarm" w TVP, inspirowanego informacjami od Emilii, hejterka zapytała Piebiaka, jak mu się program podobał. Odpowiedź wiceministra: "Super. Właśnie przesyłam Szefowi by i on się ucieszył" [interpunkcja oryginału - RG]. Czy tak się stanie? Niekoniecznie, a jeśli nawet, to sądzę, że nie dla obrony zasad, lecz tylko dla przedwyborczego "ratowania mebli" przez ekipę rządzącą. Czy ta afera, która w praworządnym państwie pogrążyłaby każdy rząd, będzie miała wpływ na wynik nadchodzących wyborów. Znowu - niekoniecznie. Taki kraj. Roman Graczyk