Budzik dzwoni o 5.30. Bożena wyłącza go natychmiast. Wkłada szlafrok i wstaje po cichutku, tak by nie obudzić śpiącego obok męża. Pierwsze kroki kieruje do kuchni, żeby nastawić czajnik na kawę i włączyć radio. Potem prysznic i toaleta. O 6 zaczyna robić kanapki dla dzieci do szkoły. Normalny dzień, tyle tylko że spiker w radiu zamiast po polsku mówi po angielsku. Bożena od 10 miesięcy mieszka w Anglii i wykorzystuje każdą okazję, żeby osłuchać się z obcym językiem. Ma 42 lata i zamierza zostać tu na stałe, a język to przecież podstawa. Siłaczka Bożena na Wyspy wyjechała sama, dzieci i męża zostawiła w Polsce - Miałam dosyć życia od pierwszego do pierwszego - mówi. - Ciągłych nerwów, czy wystarczy na gaz, książki, buty. Zaryzykowała wyjazd. Oboje z mężem mieli stałą pracę, ale decyzja nie była trudna. - Po 20 latach człowiek patrzy na swoje życie i mu się odechciewa. Tylko zmartwienia i problemy. Bo przecież normalne życie nie polega na ciągłym głowieniu się, jak zapłacić rachunki czy za co wysłać dzieci na kolonię. Nie miałam nic do stracenia, za to wszystko do zyskania - wyjaśnia. - Gdyby się nie udało, zawsze mogłam wrócić. Na szczęście wszystko potoczyło się pomyślnie. Bożena pracę znalazła po miesiącu poszukiwań. Gdy tylko zatrudniono ją w hotelu, wyprowadziła się od znajomych i wynajęła mieszkanie. Potem zaczęła szukać pracy dla męża. Znalazła ją w fabryce zabawek. Już w lipcu zapisała dzieci do szkoły. - Wszystko załatwiłam sama i to mimo kiepskiej znajomości języka - mówi. Przypadek Bożeny nie jest odosobniony. Kobiety udają się na emigrację coraz częściej - wśród ostatnio wyjeżdżających stanowią aż 41 proc. Wyjazd profesjonalny Bożena przed wyjazdem przygotowała się solidnie. - Chodziłam na kurs angielskiego, przeczytałam masę artykułów o Anglii, głównie poradnikowych. Miałam oszczędności - opowiada. Gdy tylko znalazła pracę, złożyła wniosek o nadanie National Insurance Number i zarejestrowała się w Home Office, gdyż wiedziała, że te formalności są niezbędne przy ubieganiu się o różne dodatki socjalne, np. Child Benefit. Niemal natychmiast zapisała się też do lekarza pierwszego kontaktu oraz na darmowy kurs języka. - Zorganizowanie sobie życia w Anglii jest szybkie i łatwe, kiedy człowiek wie, co powinien zrobić. Ja wiedziałam - podkreśla z dumą Bożena, która składa kolejne podania o dofinansowanie, m.in. Child Tax Credit (zasiłek dla rodzin, których roczny dochód nie przekracza 58 tys. funtów / 265 tys. zł), Working Tax Credit (ulga podatkowa dla rodzin) oraz Housing Benefit (zasiłek mieszkaniowy). Dobro dziecka 12-letni Mateusz i 14-letnia Weronika siedzą ściśnięci przed laptopem, przeglądają Naszą Klasę i wspominają rówieśników, którzy zostali w Polsce. Przekomarzają się i wyrywają sobie myszkę. Jak to rodzeństwo. Bożena patrzy na nich wyrozumiale. - Zdecydowaliśmy się wyjechać ze względu na dzieci. Chcemy dla nich jak najlepiej, a tutaj łatwiej nam będzie zapewnić im dobry start. Mateusz i Weronika z Polski wyjeżdżali niechętnie. Trudno im było rozstać się z rówieśnikami, a nawet ze średnio lubianą szkołą. Bali się, jak sobie poradzą w nowym środowisku. Bożena też. Problemem, przynajmniej na początku, była bariera językowa. Dlatego Bożena zapisała obie pociechy na dodatkowe lekcje angielskiego. Po sześciu miesiącach intensywnej nauki jest coraz lepiej. Mateusz i Weronika zaczynają nawiązywać kontakty towarzyskie z Brytyjczykami, a to bardzo ważne dla ich szybszej adaptacji w nowej ojczyźnie. W szkole radzą sobie wyśmienicie. - Tu jest mniej nauki niż w Polsce - bagatelizuje swoje wyniki Mateusz. Poza tym brytyjskie szkoły mają obowiązek działania na rzecz przyspieszonej integracji oraz odrabiania strat edukacyjnych. Jeśli dzieci mają problemy z angielskim, siada z nimi w ławce teaching assistant, który tłumaczy polecenia nauczycielki. - Zmiana miejsca zamieszkania, pracy, szkoły jest niezwykle stresująca zarówno dla rodziców, jak i dzieci - przyznaje Fred Watson, psycholog z York St John University. - A co dopiero, gdy zmienia się kulturę, kraj, język. Dlatego tak ważna jest prointegracyjna polityka rządu i szkół. A także świadomość rodziców - dodaje. Bożena i jej mąż Mirek są zadowoleni. Zajmują dwupokojowe mieszkanie, pracują i z optymizmem patrzą w przyszłość. - W Anglii człowiek się nie zamęcza - mówi Bożena. - Kiedy ma się pracę, żyje się spokojnie. Przyjechaliśmy tu bez niczego, urządzaliśmy się od zera, ale nadzieja na lepsze jutro jest. Niemedialni 40-latkowie Nie wiadomo, ile takich rodzin jak ta Bożeny mieszka w UK. Według badań nad Polonią w Wielkiej Brytanii, przeprowadzonych przez Krystynę Iglicką z Centrum Stosunków Międzynarodowych, emigranci powyżej 40. roku życia stanowią zaledwie 9,4 proc. ogółu wyjeżdżających po 2004 r. Te badania potwierdzają powszechne przekonanie, że tzw. nowy emigrant jest młody, ma magisterium i śmiałe plany na przyszłość. Rzeczywistość jest bardziej złożona. - Panuje obiegowa opinia, że najnowsza fala emigracyjna to głównie ludzie młodzi, wykształceni i piękni - mówi Ewa Kosiela z Future Prospect. - A to nieprawda. Potężną grupę stanowią osoby w wieku średnim, które nie uczestniczą w badaniach i wywiadach przeprowadzanych przez socjologów. Życia 40-latków za granicą nie pokazują też polskie media. - A co tu pokazywać - wzrusza ramionami 47-letni Stanisław. - Człowiek normalnie pracuje, starając się coś oszczędzić. Proza życia, praca - dom, praca - dom, tyle tylko że do roboty jedzie się lewą stroną. Nasze historie nie są ciekawe. Stanisław trochę kokietuje, bo akurat jego historia jest jak najbardziej medialna. 1000 mil kaszlakiem Stanisław na emigrację w Zjednoczonym Królestwie zdecydował się w 2004 r., gdy tylko otwarto brytyjski rynek pracy dla Polaków. W czerwcu ucałował żonę, dwie córki i razem z 16-letnim synem wyruszył w poszukiwaniu lepszego jutra. Maluchem rocznik '88. Duma polskiej motoryzacji spisywała się dzielnie. Fiat 126p bez problemu pokonywał setki kilometrów w Niemczech, Holandii, Belgii i Francji. - Ani razu nie odmówił posłuszeństwa - stwierdza Stanisław. - To była podróż jak w amerykańskich filmach drogi. Gdy dotarli do celu, zaczęły się schody. - Nie mieliśmy pieniędzy, pracy ani mieszkania - wspomina Stanisław. Mieszkali więc w maluchu, zaparkowanym w ślepej uliczce. Pod krzakiem jałowca, żeby był cień. Myli się w misce, wodę przynosili w pięciolitrowych baniakach. W tak spartańskich warunkach żyli dwa miesiące, zanim do pielęgnacji ogrodu nie zatrudnił ich Hindus. Pomógł im też znaleźć mieszkanie. Wtedy przyjechała żona Stanisława - Elżbieta. Cała trójka znalazła zatrudnienie w zakładzie produkującym sosy. Zarabiali po 800 funtów (3,7 tys. zł) miesięcznie. Razem dawało to 2,4 tys. (11 tys. zł). - Już wówczas postanowiliśmy zostać na stałe - mówi Elżbieta. - W Polsce przez pięć lat byłam bezrobotna. Po prostu dla polskich pracodawców byłam za stara. W Anglii nikt człowiekowi w metrykę nie patrzy. Tu liczą się chęci do pracy. Po krótkim czasie odżyli. Zobaczyli, że można funkcjonować normalnie, że nikt nie straszy zwolnieniem, że nie trzeba pracować ponad normę, by szef był zadowolony. Na swoje początki w UK patrzą z sentymentem. - Było ciekawie - uśmiecha się Stanisław, który obecnie jeździ angielskimi tirami. Zarabia 500-600 funtów (2,3-2,7 tys. zł) tygodniowo. Elżbieta przeniosła się do zakładów mięsnych, gdzie ma wyższą stawkę niż przy produkcji sosów. Do rodziny dołączyły najmłodsze córki. Postanowili, że do Polski nie wrócą już nigdy. No, może na emeryturę. W 2006 r. sprzedali mieszkanie. Czy czegoś żałują? - Owszem - odpowiada Stanisław. - Że na emigrację zdecydowaliśmy się tak późno i że nie sprzedałem malucha, kiedy była okazja. Mały fiat wzbudził ogromne zainteresowanie, co chwilę ktoś przychodził z ofertą kupna. - Dawali nawet 500 funtów, ale chciałem go zatrzymać ze względu na sentyment - wspomina Polak. Nie udało się. W 2005 r. nieznani sprawcy ukradli fiata 126p, rocznik '88 - weterana dróg polskich i europejskich. Nigdy nie jest za późno Ewa z Future Prospect nie kryje uznania dla 40-latków decydujących się na emigrację. - Ci ludzie często nie znają dobrze języka, nie są obeznani w świecie, a jednak biorą sprawy w swoje ręce - zauważa. - Są bardziej zdeterminowani niż młodzi, którzy jedną nogą przebywają w Polsce, a drugą w Anglii. Starsi i bardziej doświadczeni nie stają przed takimi dylematami, wiedzą, że tutaj mają szansę i chcą ją wykorzystać. Według badań prof. Iglickiej tę grupę cechuje traktowanie migracji jako strategii przetrwania, silna negacja Polski, widoczna w wypowiedziach dotyczących ewentualnych powrotów, oraz pozytywne opinie na temat Wielkiej Brytanii. - Nie ma się czemu dziwić - stwierdza Ewa. - Ci ludzie w Polsce byli poddawani olbrzymiej presji społecznej i medialnej. Wmawiano im, że albo są za starzy, albo nieprzystosowani do nowej kapitalistycznej rzeczywistości. Mieli problemy ze znalezieniem nowych prac i z utrzymaniem się na godnym poziomie. W Anglii zobaczyli, że może być inaczej. Mimo że są w średnim wieku, nie znają dobrze języka i nie potrafią obsługiwać komputera, mogą normalnie funkcjonować. Mogą zacząć nowe życie. Życie po czterdziestce. Radosław Zapałowski