PAP: Według publikacji "Gazety Wyborczej" w sprawie Tomasza Komendy to Lech Kaczyński miał wywierać naciski jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny. Jaka była chronologia wydarzeń związana z postawieniem zarzutów Tomaszowi Komendzie? Zbigniew Ziobro: - To wyjątkowo perfidny atak "Gazety Wyborczej" na śp. Lecha Kaczyńskiego, człowieka, który już nie może się bronić. "GW" rodem z esbeckich instrukcji manipuluje faktami i pomija podstawową informację, że gdy prokurator stawiał panu Komendzie zarzuty popełnienia przestępstwa zgwałcenia ze szczególnym okrucieństwem, kiedy występował z wnioskiem o tymczasowe aresztowanie i kiedy niezawisły sąd go tymczasowo aresztował, Lech Kaczyński nie był jeszcze prokuratorem generalnym. I nawet nie myślał, że nim zostanie. Zarzuty postawiono po trzech latach śledztwa 18 kwietnia 2000 roku, a Lech Kaczyński objął urząd dwa miesiące później. Czy zmieniły się zarzuty stawiane Tomaszowi Komendzie od czasu, gdy Lech Kaczyński objął urząd ministra sprawiedliwości? - Cały materiał dowodowy, który był kluczowy dla dalszego prowadzenia sprawy, został zgromadzony już wcześniej. I wbrew relacjom "GW" prokurator, kierując na podstawie tych dowodów akt oskarżenia do sądu, nie zmienił później zarzutu. Był on dokładnie taki sam, jak postawiony panu Komendzie, zanim jeszcze Lech Kaczyński został prokuratorem generalnym. Co przesądza, że Lech Kaczyński nie wpłynął na sprawę. To sąd zdecydował, że pan Komenda został potraktowany jak zabójca, a więc znacznie surowiej niż chciała prokuratura. Sąd zmienił bowiem kwalifikację czynu ze zgwałcenia ze skutkiem śmiertelnym na zabójstwo w związku ze zgwałceniem i było to wtedy, gdy Lech Kaczyński nie był już dawno ministrem sprawiedliwości. I to ta decyzja sądu umożliwiła skazanie pana Komendy na 25 lat więzienia. Taką karę wymierzył zresztą sąd po apelacji rodziny ofiary, która nie zgodziła się z wyrokiem 15 lat więzienia wydanym przez Sąd Okręgowy we Wrocławiu. W jaki sposób więc Lech Kaczyński mógłby rzekomo wpłynąć na to postępowanie? - Chronologia pokazuje, jak "GW" manipuluje, twierdząc, że Lech Kaczyński wywierał naciski na to postępowanie. Gdyby Lech Kaczyński chciał wydać w tej sprawie jakieś polecenia, to by to zrobił, bo miał takie kompetencje. Były sprawy, w których Prokuratura Krajowa na jego polecenia takie działania podejmowała. Mógł np. polecić zmianę kwalifikacji prawnej czynu na zabójstwo, ale tego właśnie nie uczynił. Przeciwnie, prokurator, który później kontynuował postępowanie, nie zmienił zarzutów postawionych przez prokuratora pierwotnie prowadzącego to śledztwo. Zmiana prokuratora, pierwszego referenta, nastąpiła na wniosek prokuratora apelacyjnego i była skutkiem wielu zarzutów natury dyscyplinarnej, które temu prokuratorowi stawiano w związku z różnymi śledztwami, które prowadził. Przypomnę, że jest to prokurator, który został ostatecznie skazany m.in. za korupcję i wydalony ze służby. "Gazeta Wyborcza" przytacza również wywiad z Lechem Kaczyńskim. W jaki sposób odniósłby się pan do przytoczonych przez gazetę słów ś.p. prezydenta? - Szokująca jest manipulacja "GW", która cytuje w tytule artykułu słowa Lecha Kaczyńskiego, których on nigdy nie wypowiedział. Sami to wymyślili i jeszcze przypisali mu ingerencję w postępowanie, mimo że - podkreślam - ani o jotę nic się nie zmieniło w tym postępowaniu od momentu, kiedy Lech Kaczyński został prokuratorem generalnym. "GW" koncentruje się tylko na Lechu Kaczyńskim, chociaż w trakcie tej sprawy urząd ministra pełniło wielu polityków. W czasie, gdy w sprawie pana Komendy popełniano rażące błędy, kiedy niewłaściwie zebrano i oceniono materiał dowodowy, kiedy stawiano panu Komendzie, opierając się na nim, niesłuszne jak się okazało zarzuty, prokuratorem generalnym była Hanna Suchocka z hołubionej przez "Gazetę Wyborczą" Unii Wolności, a nie Lech Kaczyński. Zaś wyroki, tak pierwszej, jak i drugiej instancji, został wydane w 2003, a drugi w 2004 r., gdy szefami Ministerstwa Sprawiedliwości i prokuratury byli nominaci rządzącego wówczas SLD. Z wywiadu z Lechem Kaczyńskim, który przytacza "GW", wyraźnie wynika, że wypowiada się on, komentując słowa pełnomocnika rodziny ofiary. Ani pełnomocnik rodziny, ani dziennikarze "GW", ani Lech Kaczyński nie wiedzieli wówczas, że ustalenia policji i prokuratury o rzekomo niezbitych dowodach wskazujących na pana Komendę są nieprawdziwe. A informacje o dowodach, w tym o zgodności zabezpieczonego na śladach genotypu DNA z genotypem DNA Tomasza Komendy oraz o zbieżności odcisku jego uzębienia ze śladem na ciele ofiary, czyli wówczas jednoznacznie wskazujących na pana Komendę, zostały podane do opinii publicznej, zanim Lech Kaczyński został prokuratorem generalnym. Również te dowody, jak i krytyczne opinie pełnomocnika przytaczały w tamtym czasie media, w tym także dziennikarze "GW", którzy relacjonując proces, opisywali pana Komendę jako sprawcę zabójstwa. Takie jednak były wówczas relacje medialne, przedstawiały pana Komendę w jak najgorszym świetle, a przecież Lech Kaczyński nie prowadził tej sprawy, nie nadzorował jej. Także Lech Kaczyński był zszokowany brutalnością zbrodni. I chyba również dziś nikt nie ma wątpliwości, że rzeczywisty sprawca, który z takim okrucieństwem zabił dziewczynkę, zasłużył na miano zbira. Słowa Kaczyńskiego w wywiadzie padały w kontekście zaostrzenia prawa i surowszego karania sprawców najcięższych zbrodni. Tu cytat pokazujący kontekst: 'dziś zło przejawiające się w wyrządzeniu komuś krzywdy uchodzi za rzecz banalną, bez większego znaczenia'. To była oczywista reakcja każdego wrażliwego człowieka, który słyszy o potwornej zbrodni i pobłażliwości prawa wobec sprawców. To Lech Kaczyński jako pierwszy powiedział: "dość, nie ma pobłażania dla przestępców" i dzięki temu zyskał uznanie Polaków, którzy na taką zmianę czekali. Co spowodowało, że cała sprawa znalazła takie zakończenie i ostatecznie Tomasz Komenda został uniewinniony?- Gdyby nie zmiany, które wprowadziliśmy w prokuraturze, to pan Komenda dalej uchodziłby za mordercę i niewinnie siedziałby w więzieniu. W 2010 r. w okresie rządów Platformy Obywatelskiej prokurator Bartosz Biernat, co "GW" przemilcza, zwrócił uwagę na nieprawidłowości w tym postępowaniu i ocenił, że pan Komenda nie jest sprawcą tego przestępstwa. Bezskutecznie alarmował o tym przełożonych. Sprawa została zamieciona pod dywan. I tu o odpowiedzialność rządzących prokuraturą polityków PO gazeta nie pyta. Trzeba było czekać latami na ostatnie wybory do parlamentu i zwycięstwo koalicji PiS oraz reformę prokuratury i zmianę jej kierownictwa. Ja sam i prokurator krajowy natychmiast zareagowaliśmy na wątpliwości zgłaszane przez prokuratora Biernata. Podjęliśmy decyzje, że trzeba je wnikliwie zbadać. Tylko dzięki temu "GW" może dzisiaj pisać o panu Komendzie jako o człowieku niewinnym i przywracać mu honor, ponieważ pojawili się ludzie dobrej zmiany związani z Lechem Kaczyńskim, dla których źle pojęta środowiskowa lojalność wobec kolegów prokuratorów nie jest ważniejsza od prawdy ani cierpienia człowieka. Tylko dlatego pan Komenda jest dziś już wolnym, niewinnym człowiekiem. Nie wzięło się to znikąd, nie wzięło się to z pracy dziennikarzy "GW", którzy przez lata przestawiali pana Komendę jako zbrodniarza, tylko było skutkiem decyzji podjętych przez prokuraturę, którą kieruję.