Kibice Lecha nie pozostawiają suchej nitki na zarządzie Lecha za politykę transferową. Na Bułgarską przed tym sezonem sprowadzono tylko jedno wielkie nazwisko - Emiliana Dolhę. Pozostali piłkarze to stranieri, którzy przyszli do klubu na zasadzie wolnych transferów. A trudno sobie wyobrazić walkę o tytuł mistrza Polski drużyną opartą na zawodnikach niechcianych w innych klubach. Sprowadzanie na testy takich zawodników zupełnie nie wypaliło. Nie zachwycili Smudy - dopiero w ostatniej chwili zdecydowano się na transfery takich piłkarzy jak Henriquez czy Midzierski. Wzięto ich tylko po to, by kimkolwiek uzupełnić kadrę. W dodatku te uzupełnienia okazały się i tak zbyt skromne. Kontuzje obrońców sprawiły, że dziś w Lechu jest tylko dwóch zdrowych stoperów - niedoświadczony Midzierski i mający za sobą katastrofalne występy Kucharski. - Dymkowski nie zagra do końca rundy. Tanevski ma dziś badania USG, ale na pewno nie zagra w sobotę z Ruchem - martwi się Smuda. Lech ciągle ma problemy ze zmontowaniem solidnej defensywy. Być może nie byłoby ich, gdyby klub zdecydował się na odważniejsze transfery, np. Manuela Arboledy, za którego trzeba wyłożyć pół miliona euro. - Ustaliliśmy z prezesami, że w następnym okienku transferowym interesują nas tylko poważne wzmocnienia, a nie uzupełnianie kadry. Chcemy trzech nowych graczy: stopera, defensywnego pomocnika i napastnika - zapowiada trener Kolejorza. - Na pewno na transfery wydamy tyle, ile będzie trzeba i będą to znaczące wzmocnienia składu - przyznaje wiceprezes klubu Arkadiusz Kasprzak, nie chcąc jednak precyzować, jakie kwoty wchodzą w grę. Niestety, zimą może się okazać, że będzie już za późno na gonienie Legii i Wisły - klubów, które nie boją się ryzyka w sprowadzaniu drogich piłkarzy, ale o uznanych umiejętnościach. Zenon Kubiak Wiadomość pochodzi z portalu Tutej.pl