Żadna praca nie hańbi "Pięć czy sześć lat temu to zajęcie było aż za łatwe" - opowiada Marek, który przez kilka lat handlował w Londynie narkotykami. "Dzisiaj już nie wiem, czy by mi się chciało" - śmieje się - "za duże ryzyko". Nie dlatego, że policja pilnuje. Konkurencja wykańcza. Marek do Londynu trafił na krótko przed wejściem Polski do Unii, miał wtedy 24 lata. Podobnie jak wiele osób z jego rocznika, zdecydował się na wyjazd pod wpływem impulsu. Nie miał planu. Kilkadziesiąt funtów w kieszeni i telefon do kumpla z podwórka, który wyjechał nieco wcześniej - to wszystko. Szybko znalazł pracę, prędko też okazało się, że rola pomocnika na budowie nie jest aż tak opłacalna, a Marek nie był przyzwyczajony do wysiłku. Przypadkiem okazało się, że jego znajomy zna kogoś, kto zajmuje się handlem. Zgodził się ich poznać, pomóc nawiązać kontakty. Pierwszy zakup za pożyczone pieniądze zwrócił się bardzo szybko - na ekstazy, amfetaminę i marihuanę zawsze znajdzie się chętny. Ważna jest skuteczna reklama. Marek rozwiesił w swojej okolicy ogłoszenia na słupach i w kioskach. Na kartce polski napis "Białe, Zielone, Kółka - Tanio", a pod tym numer jego komórki. To wystarczyło, by w krótkim czasie znało go prawie całe Hackney. "Do Londynu zjeżdżały wtedy całe tłumy z Polski" - wspomina - "sporo osób brało narkotyki wcześniej, dla wielu wyjazd był pierwszą okazją do spróbowania. Jeden mówił drugiemu, od słowa do słowa i było tak, że ustawiały się do mnie normalne kolejki, poważnie! Tutaj są lepsze warunki, bo Brytyjczycy są przyzwyczajeni do dragów. To tu narodziła się scena klubowa, to jest imprezowa stolica Europy" - mówi Marek, który w wolnych chwilach zajmuje się muzyką. W Londynie mieszkał w squacie, bez wysiłku zarobił na własne mieszkanie w Polsce. Po roku kupił je za gotówkę. Dobra passa trwała do momentu, w którym pobito go dwa razy z rzędu. Za drugim razem usłyszał: "Teraz kupujesz od nas i tylko od nas". Przeprowadził się, ale szybko został ponownie namierzony. Kolejne pobicie, kradzież pieniędzy i narkotyków sprawiły, że postanowił się wycofać. W ten sposób rosnące w siłę polskie gangi przejmowały rynek w całym mieście. Marek przeniósł się do kraju zaraz po narodzinach córki. Trochę oszczędności wystarczyło, by w Polsce zacząć nowe życie. O narkotykach zapomniał. Szansa na szybki zarobek... Własny interes Przez całe lata brytyjskie brukowce alarmowały nagłówkami z pierwszych stron: "Tysiące przestępców z Europy Wschodniej osiedlają się w Anglii", "Nieszczelne granice rajem dla polskich skazanych". Ta panika, chociaż dość przesadzona, nie była zupełnie pozbawiona podstaw. Na granicach znikły drobiazgowe kontrole dokumentów, służby celne namierzały częściej osoby przewożące, na przykład, duże ilości papierosów, bo było to dużo łatwiejsze. Z Polski uciekały rzesze przestępców, którzy oczekiwali na proces bądź spodziewali się aresztowania, po to, by na Wyspach znaleźć bezpieczne schronienie do momentu przedawnienia sprawy. Wielu z tych nowo przybyłych, bez wykształcenia czy znajomości języka, w Wielkiej Brytanii trafia do ludzi, którzy zapewniają im zatrudnienie przy prowadzeniu własnych, nielegalnych interesów. Handel papierosami na ulicy, odbieranie przesyłek czy rozprowadzanie narkotyków to tylko niektóre z zajęć, którymi zajmował się Andrzej zaraz po przyjeździe z rodzinnej Bydgoszczy. Jego przełożony był "hurtownikiem" w dzielnicy Greenford (Middlesex), zaopatrywała się u niego większość polskich dilerów z zachodniego Londynu. Wkrótce Andrzej postanowił zacząć handel na własny rachunek. Podobnie jak Marek, rozwiesił ogłoszenia po polsku, a towar kupił od swojego szefa. Warunek: Andrzej kupuje tylko od niego, a jak znajdzie kogoś, kto zaopatruje się gdzie indziej, ma go wskazać. "Pierwszy raz wziąłem w kredo i jakoś to poleciało" - opowiada - "kupić tanio, sprzedać drogo i wszystko, jest hajs". Klientów zwykle jest sporo, Andrzej już też działa z pomocą kogoś zaufanego, który obsługuje część klienteli, a przyjechał świeżo z Polski. Nie narzekają na brak pracy. W Hounslow mieszka sporo Polaków, każdy, kto czegoś potrzebuje wie, jak i gdzie go znaleźć. Najlepiej idą pigułki (ekstazy), spid, czyli amfetamina i zawsze popularna marihuana. Sprzedają w samochodach, z klientami spotykają się zawsze w tych samych miejscach. Pod polskim sklepem, przy stacji metra, na parkingu pod supermarketem. Bez nerwów, w biały dzień i wieczorem, krótkie przejażdżki i odbywająca się w ich trakcie wymiana nie budzą niczyich podejrzeń. Do lepszych klientów Andrzej dojeżdża sam. Na "czysto" zarabia około trzech tysięcy funtów na miesiąc, bo część z dochodów trafia do jego protektorów. O zmianie zajęcia nie myśli. Praca jak każda inna, zarobki dobre. Ryzyko warte Zachodu Kokaina jest najpopularniejszym narkotykiem klasy A w Wielkiej Brytanii, ale jej ceny (ok. 50 funtów za gram) sprawiają, że niewielu Polaków kupuje ją regularnie. Duże zapotrzebowanie, szczególnie w większych miastach, sprawia, że niektórzy polscy dilerzy wyspecjalizowali się właśnie w tym narkotyku, a ich klientelę stanowią głównie Brytyjczycy. Polska stała się krajem tranzytowym dla kokainy, która trafia na Zachód. Na 20 lat więzienia skazano Polaka z niemieckim paszportem, który usiłował wwieźć do Wielkiej Brytanii prawie 100 kg narkotyku o wartości ok. 1,5 miliona funtów, skazano też jego odbiorcę z Essex. W sierpniu br. na lotnisku w Belfaście zatrzymano dwóch Polaków, przy których znaleziono prawie 200 kg kokainy, proces tej pary wciąż trwa. Polska stała się jednym z największych producentów amfetaminy w Europie, zaraz po krajach nadbałtyckich. Z danych Urzędu Podatkowego i Celnego (HMRC) oraz nowej Agencji Granicznej (UKBA) wynika, że coraz częściej zatrzymywane są też transporty marihuany oraz opiatów. Wartość rynkowa największego zatrzymanego dotychczas transportu z Polski wynosi prawie 2 miliony funtów - w 2007 r. dwóch Polaków próbowało przemycić prawie tonę żywicy konopnej, którą ukryli w specjalnych skrytkach w przyczepie tira. Skazano ich łącznie na 15 lat więzienia. Według statystyk, najwięcej osób z Polski trafia do więzienia właśnie za próbę przemytu narkotyków do Wielkiej Brytanii, skazanych za handel jest dużo mniej. Grupy przestępcze współpracują (podobnie jak policja) ponad granicami krajów. Dobrze zorganizowany przemyt narkotyków do Wielkiej Brytanii może być niezwykle opłacalny, szczególnie, jeśli diler zdecyduje się na pominięcie dostawców. Zakup kilograma tzw. skuna (bardzo mocnej, często wspomaganej chemią marihuany) w Holandii i jego sprzedaż na brytyjskim rynku może przynieść nawet czterokrotny zysk. Jeszcze większe przebicie jest na niezwykle taniej w produkcji amfetaminie. Wyjęci spod prawa Londyńska policja rozbiła w czerwcu br. dużą siatkę handlarzy narkotyków z Polski. Przypadkowe aresztowanie jednego człowieka na londyńskim Ealingu pociągnęło za sobą całą serię następnych. W sumie zarekwirowano 10 kg amfetaminy i ok. 20 tys. tabletek ekstazy, obok tego niewielkie ilości LSD i marihuany. Według funkcjonariuszy policji ten sukces pokazuje jedynie czubek góry lodowej. Polskie grupy przestępcze są trudne do śledzenia, ponieważ ich działalność często ukryta jest pod przykrywką legalnych interesów, takich jak firmy przewozowe lub handlowe. Mała liczba polskojęzycznych funkcjonariuszy policji i tzw. Community Support powoduje, że wymiar sprawiedliwości nie jest w stanie namierzyć zbyt wielu z działających nieprzerwanie od lat handlarzy. Bardzo często zdarza się, że dokonywane aresztowania kończą się na pouczeniu sądowym lub łagodnych karach, które nikogo nie odstraszają. Diler, przy którym znaleziono niewielkie ilości narkotyków, z reguły wychodzi na wolność, bo niemożliwe jest udowodnienie mu zamiaru sprzedaży - w Wielkiej Brytanii dozwolone jest posiadanie niewielkiej ilości narkotyków, takich jak marihuana czy ekstazy na własny użytek. Szansa na szybki zarobek pod samym nosem władzy sprawia, że dla bardzo wielu polskich imigrantów wybór tego procederu jest kuszącą propozycją. Zdają sobie z tego sprawę również Brytyjczycy, którzy od początku roku nawiązali jeszcze ściślejsze kontakty z polskimi organami ścigania. Według nieoficjalnych informacji, na terenie UK rezydują od jakiegoś czasu funkcjonariusze operacyjni CBŚ. Jakie będą efekty tej długo odwlekanej akcji, pokażą następne lata. Mateusz Ostrowski Imiona bohaterów reportażu zostały zmienione Czy wiesz, że? Bardzo trudno jest ustalić dokładnie, ilu Polaków zatrzymano lub skazano w Wielkiej Brytanii za handel narkotykami. Okazuje się, że ani brytyjska policja, ani Home Office nie prowadzą statystyk z uwzględnieniem narodowości skazanych. Również statystyki przemytu narkotyków HMRC (Her Majesty's Revenue and Customs) zawierają jedynie całościowe zestawienia ilości przemycanych przez granice substancji, bez wyszczególnienia krajów, z których je przemycano. W sprawie aresztowanych w czerwcu Polaków nie zapadł żaden wyrok. Dwójka z podejrzanych wyszła na wolność za policyjną kaucją, będą wzywani na kolejne przesłuchania; trzeciego z nich postawiono przed sądem za zamiar sprzedaży narkotyków klasy A. Detektyw inspektor Marion Ryan wydała na krótko po zatrzymaniu podejrzanych oświadczenie następującej treści: "Te aresztowania pokazują, że kryminaliści poszukują niecodziennych miejsc do sprzedaży narkotyków. Policja wciąż jest o krok do przodu. Konfiskata narkotyków i aresztowanie trójki mężczyzn uniemożliwia dalsze działanie tej siatki i zapobiega szkodom, jakie te narkotyki spowodowałyby w londyńskiej społeczności". Trudno jednak zgodzić się ze skutecznością aresztowań, skoro zarzuty postawiono zaledwie jednej osobie z gangu. Nie pomagają też dosyć łagodne wyroki - nawet osoba złapana na gorącym uczynku może liczyć na wyrok w zawieszeniu, jeśli wcześniej nie była karana.