- Zatrzymanie żołnierzy nastąpiło z uwagi na stwierdzone naruszenie przez nich norm prawa międzynarodowego, w szczególności Konwencji Haskiej i Genewskiej ratyfikowanych przez Rzeczypospolitą Polską - poinformował MON. W komunikacie dodano, że z uwagi na zawarte w aktach sprawy dane, sprawa objęta jest w całości klauzulą "ściśle tajne". Po południu szef prowadzącej w tej sprawie śledztwo Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Poznaniu, Karol Frankowski poinformował, że przesłuchanych zostało pierwszych trzech z zatrzymanych żołnierzy, pozostali mają zostać przesłuchani w środę. Prokurator ujawnił, że wśród zatrzymanych są oficerowie i podoficerowie. Minister obrony narodowej Aleksander Szczygło powiedział, że "o winie lub niewinności żołnierzy zdecyduje sprawiedliwy proces sądowy". Dodał, że polscy żołnierze pełniący misje za granicą zawsze mogą liczyć "na pomoc i zrozumienie ze strony MON oraz wszystkich rodaków. Nie możemy jednak dopuścić do tego, aby dochodziło do patologii; Polacy pojechali bowiem do Afganistanu, aby nieść pomoc mieszkańcom tego kraju". Prokuratura ma poinformować o zarzutach dla zatrzymanych w środę podczas specjalnej konferencji prasowej. Witold Kulesza, profesor prawa z Uniwersytetu Łódzkiego, pytany o możliwe zarzuty, wyraził przypuszczenie, że w grę może wchodzić artykuł 123 par. 4 Kodeksu karnego. Stanowi on, że "kto, naruszając prawo międzynarodowe, dopuszcza się zabójstwa wobec (...) ludności cywilnej obszaru okupowanego, zajętego lub na którym toczą się działania zbrojne, albo innych osób korzystających w czasie działań zbrojnych z ochrony międzynarodowej, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 12, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności". Prawnik podkreślił, że jeśli jakiś żołnierz oddaje np. strzały w kierunku, z którego jego oddział został ostrzelany, nie mając świadomości, że wystrzelone pociski trafią także cywili nie biorących udziału w walkach, to nie można wtedy mówić o zbrodni wojennej. Według niego sprawa ma charakter precedensowy. Podobnego zdania jest strateg, emerytowany generał i były wiceminister obrony prof. Stanisław Koziej. "Nie przypominam sobie podobnego zdarzenia w powojennej historii Wojska Polskiego. Świadczy to tylko, że działania operacyjne stają się coraz trudniejsze w nowym, pozimnowojennym świecie, a zwłaszcza w sytuacji po atakach z 2001 roku" - mówił Koziej. Jak dodał, "ryzyko popełnienia błędu i spowodowania śmierci cywilów jest związane z wojną partyzancką", dlatego jest to także, jego zdaniem, kolejny argument za jak najszybszą pełną profesjonalizacją służby wojskowej. Natomiast specjalista międzynarodowego prawa humanitarnego, dr Marcin Marcinko z Uniwersytetu Jagiellońskiego uważa, że "zatrzymanie polskich żołnierzy z pewnością wykorzystają ugrupowania terrorystyczne, aby spowodować niechęć afgańskiej i irackiej ludności do naszej armii". Według niego może nastąpić "ekspansja przemocy przeciwko Polakom". Do zajścia, w którym zginęli cywile, doszło dwa dni po śmierci pierwszego polskiego żołnierza w Afganistanie, 16 sierpnia ok. godziny 8.15 czasu polskiego, 28 km na północ od Wazi Khwa. Polscy żołnierze ścigając zamachowców otworzyli do nich ogień; doszło do ofiar wśród ludności cywilnej. Mówiono o kilku zabitych i rannych. W wyniku akcji zatrzymano dwóch talibów. Jednym ze schwytanych, jak informowało MON, był "Puma" - numer cztery na liście najbardziej poszukiwanych terrorystów w Afganistanie. Okoliczności zajścia badała na miejscu w Afganistanie specjalna komisja, w skład której wchodził m.in. prokurator wojskowy, przedstawiciele gubernatora oraz starszyzna wioski, z której pochodzą poszkodowani. Zgodnie z miejscową tradycją wojsko "zrekompensowało" straty rodzinom poszkodowanych. W ramach zadośćuczynienia, bliskim zabitych i rannych wypłacono odszkodowanie, otrzymali także owce, barany i mąkę. Trzy afgańskie kobiety, które zostały ranne podczas akcji, trafiły do Polski na leczenie.