(LEP). Dopiero po przejściu tej drogi uzyskuje się prawo do wykonywania zawodu lekarza i rozpoczęcia specjalizacji. LEP przeprowadzany jest dopiero od 2004 roku. Wcześniej kandydaci na przyszłych lekarzy musieli zdać inny egzamin kwalifikacyjny - TEM. Formuła LEP-u wzbudza wciąż wiele kontrowersji. Krytykowany jest między innymi za niejasne kryteria oceny i złą organizację. Egzamin ma charakter testu wyboru, który składa się z 200 zadań, które trzeba rozwiązać w ciągu czterech godzin. Ich treść ma ścisły związek z programem odbywanego stażu. Oczywiście uzyskanie jak największej ilości punktów zwiększa szanse na dostanie się na najpopularniejsze specjalizacje. Lekarze, którzy mają już za sobą egzamin mówią, że najlepiej przystąpić do niego zaraz po skończeniu studiów. Wtedy nie powinno być problemów z jego zaliczeniem, bo wiedza ze studiów jest "świeża". Na początku sierpnia rząd ogłosił, że LEP zostanie zlikwidowany. Wzbudziło to wiele zamieszania i protestów, więc rząd bardzo szybko z propozycji się wycofał. Młodzi lekarze protestowali dlatego, że zdany LEP jest wymagany do rozpoczęcia pracy w Unii Europejskiej. Nie jest tajemnicą, że spora grupa absolwentów medycyny wyjeżdża pracować za granicę. Fatalne warunki finansowe sprawiają, że coraz mniej osób decyduje się zostać w Polsce i pracować za marne pieniądze. Gdyby LEP został zniesiony, szansę na wyjazd lekarze mieliby dopiero po przepracowaniu trzech lat w zawodzie w kraju - bo tylko to, oprócz LEP-u, daje szanse na uznanie dyplomu w krajach Unii. To nie jedyny pomysł rządu. Wiceminister zdrowia zapowiedział ostatnio, że od przyszłego roku ma zostać wprowadzony zakaz pracy na kilku etatach. Jeśli więc ktoś jest zatrudniony w jednym szpitalu, nie powinien pracować w prywatnej konkurencji. Ma nie być już tak, że lekarze przed południem pracują w publicznej służbie zdrowia, a po południu pędzą do drugiego, a często nawet trzeciego i czwartego miejsca pracy, gdzie sobie dorabiają. Pomysłodawca projektu twierdzi, że chce w ten sposób dostosować się do innych krajów, w których takie ograniczenie pracy w jednym miejscu obowiązuje. Gdy jeśli chodzi o unijne przepisy, które zakazują lekarzom pracy dłuższej niż 48 godzin w tygodniu, to ministerstwo twierdzi, że takich przepisów wprowadzić się u nas nie da. Dlatego rozpoczęło walkę o to, by unijna dyrektywa została zmieniona. Według wiceministra polski lekarz powinien przebywać w szpitalu do 65 godzin tygodniowo, czyli średnio pięć razy po 13 godzin. Rząd ma jednak pewien pomysł, który można pochwalić. Powołano specjalny zespół, który zajmie się korupcją w służbie zdrowia. Będzie on przyjmował skargi dotyczące różnych form korupcji, nie tylko bezpośredniego wręczania pieniędzy lekarzom, ale też takim, które zostały ujawnione przez media w maju. Donosiły one, że przedstawiciele koncernu farmaceutycznego podczas szkoleń uczyli swych sprzedawców, jak postępować z lekarzami, którzy nie wypisują pacjentom leków tej firmy. Sprzedawcy mieli uczyć się, jak "docisnąć" lekarzy, którzy nie przepisują leków firmy, mimo że obiecali to w zamian za "darowizny" i atrakcyjne wyjazdy. Koncern odpierał te zarzuty. Minister sprawiedliwości polecił wszcząć śledztwo w tej sprawie. To, że sytuacja służby zdrowia jest zła wiedzą wszyscy, ale jak na razie mało się robi, by to zmienić. Dlatego trudno się dziwić, że hasło " polska służba zdrowia" pacjentom jednoznacznie kojarzy się z korupcją, a medykom, z niskimi zarobkami i brakiem perspektyw.