Od 3 do 5 procent - o tyle wyżej są oprocentowane pożyczki brane poza bankami. Taką ofertę kredytu dostał np. prezes szpitala wojewódzkiego w Siedlcach, po tym jak udzielenia pożyczki odmówiły mu wszystkie banki. Przy 15 milionach - bo tyle potrzebuje siedlecka placówka by realizować plan restrukturyzacji - pożyczka staje się kolejnym obciążeniem. - Jest tutaj problem, bo to jest dla nas dużo droższy pieniądz. Kilka milionów więcej kosztuje nas taka pożyczka. I dłużej trwa proces wychodzenia na prostą - mówi Wojciech Kaszyński, prezes Szpitala Wojewódzkiego w Siedlcach. Dyrektorzy szpitali stoją przed dylematem Przed podobnym dylematem stanie dyrektor najbardziej zadłużonego szpitala urazowego w Warszawie. - Potrzebuje aż 30 milionów pożyczki - mówi Mirosława Rutkowska, dyrektor szpitala przy Barskiej. - Rozpisaliśmy właśnie przetarg na kredyt. Mam nadzieję, że zgłoszą się także banki. To nam pozwoli trwać przez kilka kolejnych lat - dodaje. Dyrektor Rutkowska nie wyobraża sobie, że będzie zmuszona pożyczać pieniądze poza bankami. Komu opłaca się brać taki bandycki kredyt, kiedy odsetki od naszych długów wynoszą już 13 procent. To po co brać pożyczki, żeby spłacać długi - dodaje. Szpitale nie mają zdolności kredytowej Do wzięcia pożyczek poza bankami zmuszone było m.in Centrum Zdrowia Dziecka. Placówka z Międzylesia pożyczyła w instytucjach pozabankowych aż 120 mln złotych. O tym, jak wysoko oprocentowane są te pożyczki, świadczą odsetki płacone przez CZD. Obsługa długu kosztuje 10 milionów rocznie. Banki nie chcą udzielać pożyczek szpitalom, bo uznają że kontrakty z NFZ to za małe zabezpieczenie pod kredyt. Żądają dodatkowych zabezpieczeń i poręczeń, ale właściciele szpitali, głównie samorządy, nie mają pieniędzy, by poręczać kredyty. Mariusz Piekarski, Malwina Zaborowska (RMF)