"Choć o Wałęsie napisano już wiele, książka Piotra Semki jest pierwszą tak dobrą analizą jego nad wyraz krętej linii politycznej. Analizą dokonaną raczej według nieśmiertelnego wskazania Sherlocka Holmesa: połącz wszystko, co wiesz, w niesprzeczną logicznie całość, a to, co otrzymasz, musi być prawdą" - Rafał Ziemkiewicz. Fragment książki "Za, a nawet przeciw. Zagadka Lecha Wałęsy": W 2010 roku z okazji 30. rocznicy Sierpnia na łamach tygodnika "Ozon" po raz pierwszy spróbowałem opisać fenomen Wałęsy. Zaproponowałem metaforę "surfera na falach historii": zręcznego aktora historii mimo kuli przykutej do jego nogi. Kuli w postaci podpisania współpracy z SB po strajku w grudniu 1970 roku. Ta kula zawsze Wałęsie ciążyła, a czasem skłaniała do mało chlubnych zachowań. Z kolei dobre cechy jego charakteru i fale wolnościowych zrywów będą ułatwiać mu czynienie rzeczy godnych i zbliżających Polskę do wolności. Kulę tę dał sobie Wałęsa przykuć do nogi wskutek słabości charakteru, gdy miał 27 lat, i dziś, gdy doszedł wieku 70 lat, wciąż nie potrafi się od niej uwolnić. Z książek Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka oraz Pawła Zyzaka wynikają w moim przekonaniu wystarczające przesłanki do opinii, że kontakty Wałęsy z SB nie były krótkim epizodem. Że trwały przynajmniej trzy lata i były wynagradzane pieniędzmi. Ani Cenckiewicz, ani Gontarczyk - wbrew zapowiedziom - nie zostali podani do sądu przez Wałęsę. Posługując się metaforą z surferem, można powiedzieć, że Wałęsa po raz pierwszy wskoczył na wolnościową falę w grudniu 1970 roku, ale po paru dniach przykuto mu do nogi kulę donosicielstwa. Grzegorz Braun i Piotr Szyma w dokumentalnym filmie "Plusy dodatnie, plusy ujemne" z 2008 roku przedstawiają nagrane w tym czasie wypowiedzi oficera SB Janusza Stachowiaka, który prowadził na początku lat 70. teczkę "Bolka" i twierdzi, że widział w niej charakterystyczną zieloną kartę osób prowadzonych przez agenturę wojskową. Ponadto, jak wspomina funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa, wśród dokumentów, jakie Wałęsa mógł zabrać z teczki "Bolka" w 1992 roku, był zapamiętany przez Stachowiaka stenogram z rozmów SB z Wałęsą z 14 i 15 grudnia 1970 roku, czyli z okresu początku strajków i pierwszych pochodów stoczniowców pod KW PZPR i komendę MO w Gdańsku. Jeśli byłaby to prawda, musiałyby się nasuwać pytania o rolę Wałęsy w trakcie jego uspokajającej wzburzony tłum stoczniowców przemowy z balkonu milicyjnej komendy 15 grudnia 1970, zasygnalizowanej w "Drodze nadziei". Nikt nigdy nie sprawdził też, jak długo Wałęsa działał w zakładowym aktywie Związku Młodzieży Socjalistycznej, do którego należał przynajmniej od marca 1968 roku. To wszystko wymaga jeszcze zbadania. Na razie na potrzeby tych rozważań przyjmijmy niekwestionowane już w poważnych naukowych opracowaniach założenie, że sformalizowane kontakty Wałęsy z SB zaczęły się po stłumieniu protestu Grudnia ’70. Nawet w tym wypadku stajemy wobec przedziwnego przykładu poplątanej psychiki. Wałęsa jest TW "Bolkiem", ale jakoś godzi składanie donosów na kolegów ze stoczni z odważnymi wystąpieniami na zebraniach rady zakładowej, w których krytykuje władze i kierownictwo zakładu. Działanie przykrywkowe, które ma wzbudzić zaufanie innych stoczniowców? A może Wałęsa uważał, że w ten sposób odkupuje grzechy wynikające z donoszenia na kolegów? Może tak właśnie odreagowywał upokorzenie bycia wtyczką? W końcu ze współpracy się wygrzebał, choć zawdzięcza to także uspokojeniu nastrojów w czasie wczesnego Gierka (lata 1972-1975). Przystępując w 1978 roku do Wolnych Związków Zawodowych, Wałęsa mógł chcieć odpłacić się władzy za klęskę Grudnia ’70. Zamknięciem tamtej niedobrej epoki "Bolka" mogło być przyznanie się przed kolegami z WZZ. Wskakując na wolnościową falę, Wałęsa z pewnością pokazuje odwagę, bo fala ta jest jeszcze dosyć słaba. Co prawda jest już po protestach w Radomiu i Ursusie, ale opozycja wciąż jest krucha. Kula mu nie ciąży, bo równoważy ją determinacja, a być może i pewien brak wyobraźni. Choć i na ten dobry okres pada cień. Przypomnijmy raport SB z rozmowy Wałęsy z esbekami w ZREMB-ie w 1978 roku. Oficerowie bezpieki zostają poinformowani, że nie ma powrotu do dawnej współpracy. Ale w słowach Wałęsy wyczuwają ton, który skłania ich do wyrażenia przekonania, iż jest jakaś szansa na powrót do rozmów. Na sekundę wśród szumu wolnościowej fali kula u nogi znów zabrzęczała cichutko. W sierpniu 1980 roku "Lechu" przyłącza się najpierw do strajku ekonomiczno-solidarnościowego. Po paru dniach, wskutek nacisku strajkujących spoza stoczni i determinacji Anny Walentynowicz, staje na czele protestu o charakterze politycznym. Przypuszczalnie SB straszy Wałęsę, że zostanie ukarany przez nagłośnienie dawnej współpracy. Może początkowo ulega szantażowi i gasi strajk. Ale dzięki determinacji grupy odważnych kobiet, z Anną Walentynowicz i Aliną Pieńkowską, strajk znów się rozpala. Wałęsa korzysta z szansy i znów staje na czele. Zapewne czuje swym niepowtarzalnym instynktem, że strajk to żywioł tworzący nową polityczną jakość. Że wieje wiatr historii i on wraz ze stoczniowcami dostaje od losu szansę na niewiarygodna karierę. Sam wystawałem wówczas przed stoczniową bramą i widziałem na własne oczy narodziny Wałęsy jako lidera na wielką skalę. Wtedy też słuchałem transmitowanych przez megafony negocjacji MKS z Wałęsą i Andrzejem Gwiazdą na czele z kolejnymi delegacjami rządowymi. Gdy po wielu latach oglądałem film dokumentalny z tamtych rozmów - wrażenie pozostało takie samo. Wałęsa był idealnym materiałem na przywódcę, doskonale uzupełniał się z Gwiazdą i potrafił wykorzystać pięć minut, jakie dała mu Opatrzność, najlepiej, jak było można. Czy wtedy mógł się nie bać akt "Bolka"? Wygrany strajk sierpniowy musiał spowodować, że jego teczka trafiła na najważniejsze biurka na Kremlu i w KC PZPR. Wałęsa - znów być może instynktownie - zdawał się o tym nie myśleć. Inaczej nie przetrwałby na czele nowego ruchu. Początkowo wierzył w deklaracje wicepremiera Mieczysława Jagielskiego, że "nie ma zwyciężonych i zwycięzców, bo wygraliśmy wszyscy". A skoro władza odcięła się od starych błędów, to - jak mógł uznać Wałęsa - i sprawa "Bolka" miała zostać zamknięta. Wściekając się na "wąsatą małpę" (jak nazywał w 1981 roku lidera "Solidarności" Jerzy Urban), szefowie PZPR zadawali sobie pytanie, czy ktoś inny na czele związku nie byłby gorszy. Mógł przeważyć pogląd, że lepszy Wałęsa, na którego jest "hak", niż ktoś inny, "czysty". Jak wynika z akt IPN, raporty SB odzwierciedlają troskę, by "przewidywalny" Wałęsa wygrał z rywalami wybory na szefa związku podczas I Zjazdu "Solidarności" jesienią 1981 roku. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że słynny elektryk w czasie Karnawału "Solidarności" i po 13 grudnia 1981 roku w decydującym stopniu sam wywalczył sobie status lidera. Nikt z jego rywali nie miał tyle charyzmy, aby utrzymać jedność związku. Po internowaniu Wałęsa - mimo chwil słabości - odrzucił próby nakłonienia go do tworzenia posłusznej władzom pseudo--"Solidarności". Nie uległ sugestiom, by odwrócić się plecami do podziemnych struktur związku. Po raz kolejny otrzymał ogromny kapitał zaufania od Polaków. Ponownie mógł się czuć jak surfer na fali historii. Znów mógł rzucić w oczy bezpiece: kto wam dziś uwierzy w papiery "Bolka"? Dla wolnego świata był bohaterem rzucającym wyzwanie sowieckiemu imperium. Miliony Polaków skupiły się wokół niego w oporze przeciw władzy. Władze, wściekłe na Wałęsę, próbowały go skompromitować. W reżimowej TVP pojawiło się nagranie z jego rzekomej rozmowy z bratem. Ekipa Wojciecha Jaruzelskiego próbowała storpedować nominację Wałęsy do pokojowej Nagrody Nobla. Do Oslo zostały wysłane sfałszowane dokumenty mające stworzyć wrażenie, że współpraca Wałęsy z SB wykraczała poza początek lat 70. Ale bazą tej falsyfikacji były autentyczne papiery "Bolka". Przypomnijmy cytowaną już w tej książce rozmowę Mieczysława Rakowskiego, wicepremiera w latach stanu wojennego, z wyższym oficerem SB. Esbek, pytany przez Rakowskiego, dlaczego nie wykorzystuje się faktu dawnej agenturalności Wałęsy, tłumaczy, że sięgnąć po to można tylko w ostateczności. Skoro Wałęsę zepchnięto do roli "prywatnej osoby", teczką "Bolka" nie trzeba było grać. A gdy przywódcy PZPR w połowie 1988 roku dostrzegli symptomy upadku sowieckiego ładu i zaczęli myśleć o Okrągłym Stole, uznano, że lepiej grać z Wałęsą, na którego są "haki", niż go "palić". Trzeba też wskazać, że Wałęsa sam dbał o siłę swojej pozycji przetargowej w grze z komunistyczną władzą. Dlatego był tak aktywny w trakcie strajków w maju i sierpniu 1988 roku. I znów ma niewiarygodnego farta. Upadek komunizmu sprawia, że wolnościowa fala niesie Wałęsę coraz wyżej i kula z napisem "Bolek" waży tyle co piórko. W 1988 roku cała Polska ogląda, jak w studiu TVP ośmiesza szefa komunistycznych związków zawodowych Alfreda Miodowicza. Co się dzieje potem? Wałęsa doprowadza "Solidarność" do Okrągłego Stołu. Z tego okresu nie zachowały się żadne istotne akta SB opisujące ewentualną grę teczką "Bolka" przez ekipę Jaruzelskiego w latach 1988-1990. Trudno więc orzec, w jakim stopniu zaszłości sprzed lat wpływały na jego ówczesne wybory polityczne. *** W 1990 roku Wałęsa sięga po prezydenturę. Znów jest na fali, ale w II turze wyłania się nieoczekiwany rywal - Stanisław Tymiński. I tu być może ktoś przypominał przywódcy "Solidarności", że "rękopisy nie płoną". Czy czarna teczka Tymińskiego była symbolem kolejnego szantażu wobec Wałęsy? Poruszamy się wśród hipotez. Tym, których ich stawianie oburza, warto jednak zadać pytanie, jak inaczej wyjaśnić liczne wybory Wałęsy, które pchały go w polityczny ślepy zaułek. Przypomnijmy sobie powrót Mieczysława Wachowskiego czy koncesje dla byłych esbeków: nominacje dla generałów Gromosława Czempińskiego, Henryka Jasika czy Wiktora Fonfary. Pomoc Czempińskiego w dostępie Wałęsy do materiałów na swój temat świadczy o tym, jak pozornie wygodni byli ludzie PRL-owskich służb. Nie pytali o procedury, byli użyteczni i sprawni. Książka Cenckiewicza i Gontarczyka pokazuje, jak Wałęsa z lubością promował esbeków, którzy go inwigilowali, a jak niszczony był pomagający opozycji w latach 80. oficer SB Adam Hodysz. Daje dodatkowo do myślenia zadziwiająca obojętność Wałęsy na los weteranów Grudnia ’70 czy wręcz niechęć do tych, którzy pamiętali go z tamtego okresu (na przykład Henryk Lenarciak). Zastanawiająca jest też wrogość wobec Ryszarda Kuklińskiego. Dlaczego świeżo upieczony prezydent nie wyznał grzechu z 1970 roku tuż po swoim wyborze na prezydenta w 1990 roku? Nie wiem. Mam wrażenie, że kula z napisem "Bolek" od tego momentu zaczęła ciążyć mu z roku na rok coraz bardziej. Do tego słabła fala, która niosła go między rokiem 1980 a 1989. W imię ratowania się przed lustracją doprowadził do jej sparaliżowania na 7 lat. Zamiast wyjaśnienia sprawy zażądał przesłania mu teczki do Belwederu i oddał ją bez części dokumentów. Ilu? Dziś nie sposób tego ustalić. To kolejny wstydliwy epizod. Historia surowo ukarała Lecha Wałęsę. To właśnie głosów ludzi "Solidarności" zabrakło mu w 1995 roku, by wygrać z Aleksandrem Kwaśniewskim. Prezydentura Wałęsy była słaba, bo z latami stawał się zakładnikiem Mieczysława Wachowskiego. Po opuszczeniu Belwederu noblista przez kolejne lata z chorobliwym uporem próbuje udowodnić, że "nie był po tamtej stronie ani sekundy". To dlatego się upokorzył, prosząc przed kamerami Jaruzelskiego o świadectwo moralności. Ten ostatni gest pokazał, że sam Wałęsa nie potraktował poważnie pozytywnego dla siebie werdyktu sądu lustracyjnego z 2000 roku. Po 1995 roku Wałęsa zawiera pokój ze środowiskiem Unii Wolności, a potem Platformy Obywatelskiej. Dzięki temu uzyskuje parasol Adama Michnika, a potem Donalda Tuska i PO nad swoim coraz rozpaczliwej bronionym dobrym imieniem. Najpierw niesie go fala antylustracyjna, a potem fala konfliktu między III RP a IV RP. Wałęsa w kółko powtarza: "To ja obaliłem komunizm". Im bardziej bezkrytycznie przyjmowana bywa chełpliwa wersja solidarnościowego "kultu jednostki", tym łatwiej salon zapomina o roli 10 mln Polaków tworzących ruch "Solidarności". A przecież to oni rozbujali falę, na której przez ponad dekadę surfował Lech Wałęsa. Możemy w kółko przywoływać obraz wspaniałego "Lecha" z sierpnia 1980 roku, ale oznacza to zamknięcie oczu na jego prezydenturę i szerzej - na jego rolę w budowaniu nowej Rzeczypospolitej po 1989 roku. A bez surowej oceny pierwszych pięciu lat III RP, na które jako prezydent miał ogromny wpływ, nie zrozumiemy, jak doszło do dominującej pozycji postkomunistów. Konkurs REGULAMIN KONKURSU