Pewnie nawet nie podejrzewał, że jedna z nich trafi na tak podatny grunt (no i w gusta klientów - na całym świecie "Kod" kupiło ponad 40 mln osób) i stanie się nawet zarzewiem światowej dyskusji. O tym, że spiskowe teorie dziejów sprzedają się najlepiej wiedziano od dawna - przecież tym należy tłumaczyć różne barwne i nieprawdopodobne opisy najdziwniejszych praktyk i teorii o rządzeniu światem z ukrycia lub pilnowaniu jakichś odwiecznych tajemnic i trzymaniu ciemnego ludu w niewiedzy (w szczególności co do "prawdziwych" faktów z życia Jezusa). Tyle tylko, że o ile dziś można jeszcze otwarcie dyskutować o "Ewangelii Judasza", to raczej trudno przyznać się do lektury "Protokołu Mędrców Syjonu". Nie wypada też w dobrym towarzystwie otwarcie mówić o rządach masonów (no, może poza jednym radiem) czy odgrzewać jakieś inne spiskowe teorie. Dlatego popularność książek Dana Browna mnie zbytnio nie dziwi - jeśli już, to raczej fakt, że marna w warstwie literackiej (choć sprawnie napisana) powieść stała się przedmiotem ogólnoświatowej debaty. Na dodatek poszło nie o książkę, ale o wskazane w niej tropy prowadzące do tajemnych stowarzyszeń, ludzi o zbrodniczych instynktach itp., itd. Żeby nie było wątpliwości, autor już na wstępie wskazuje kogo ma na myśli - to tajemnicza kościelna organizacja Opus Dei, a w ogóle to sam Kościół ukrywa prawdę o wydarzeniach sprzed 2 tysięcy lat trzymając swoich wiernych w niewiedzy. Po co miałby to robić? Odpowiedź jest prosta - niewiedza to przecież pierwszy krok do trzymania wszystkiego pod totalną kontrolą. A, wiadomo nie od dziś, Kościołowi (a pewnie szczególnie Opus Dei) na tym szczególnie zależy. Film jeszcze powiększy grono wyznawców tej nowej religii, wierzących święcie w spisek nad światem nawet wbrew sobie i zdrowemu rozsądkowi. Jakby ubocznym skutkiem nowej religii będzie pogłębienie i tak wyraźnej zarówno na Zachodzie, jak i w Ameryce tendencji do wykrzywiania i wręcz nabijania się z wszystkiego co chrześcijańskie, a w szczególności katolickie. Dlatego nie może dziwić podjęta przez Kościół ostra akcja sprzeciwu, ba, nawet wezwanie do bojkotu filmu, bo przecież nic tak nie uczy rozumu, jak klęska finansowa. Jakby z boku toczy się też dyskusja na temat meritum sprawy. Przy okazji produkcji filmu przypomniano o całkowitej dowolności i trywialności w przedstawianiu najważniejszych dla chrześcijan spraw i osób, w tym samego Jezusa. Apelowano o poszanowanie prawa do prawdy i niewiązanie instytucji i dzieł (jak choćby Opus Dei) z fikcyjnymi postaciami i wymyślnymi miejscami. Wreszcie nie zabrakło zwykłych próśb o szacunek dla ludzi wierzących, przypominając jak bardzo środowisko aktorów i producentów filmowych lubi pokazywać swoje współczucie różnym mniejszościom (a z pewnością chrześcijanie taką mniejszością w Hollywood są już od dawna). "Prorocy" nowej religii, w osobie reżysera filmu, skwitowali wszystko jednym prostym i krótkim strzałem: każde wezwanie do bojkotu jest "aktem faszystowskim". Ciekawe, czy każdy, kto nie zgadza się z tym o czym film i książka opowiadają, też zasługuje na takie skojarzenie? Przedstawiciel Opus Dei zauważył, że gdyby np. firmie Sony, która jest producentem filmu przypisać w innym filmie odpowiedzialność za zamach na World Trade Center to pewnie mielibyśmy do czynienia z falą oburzenia i krytyki, a jedynie przysłowiowe wariackie papiery ocaliłyby autora takiego filmu od odpowiedzialności. Jeszcze groźniej sprawa wyglądałaby, gdyby zamiast Jezusa podobne brednie wygadywano o Mahomecie, a miejsce Opus Dei zająłby np. izraelski Mosad. Tymczasem bierność i wręcz ogólna radość, z jaką świat chrześcijański przyjął książkę Dana Browna, pokazuje, jak bardzo jesteśmy naiwni i niedouczeni. Żeby sprawa była jasna, w samym czytaniu nawet tak sugestywnie napisanych historyjek nie widzę niczego złego, dziwi mnie i czasem wręcz śmieszy bezgraniczna wiara pokładana w produkowanych seryjnie kolejnych teoriach o wiszącym nad światem spisku. Oczywiście, można być optymistą (jak włoski pisarz Vittorio Messori), że samo pojawienie się tego tematu wywoła też zainteresowanie prawdziwymi dziejami Jezusa i - paradoksalnie - u wielu ludzi wzmocni prawdziwą wiarę. Osobiście sądzę jednak, że wielka machina promocyjna jaka towarzyszy powstawaniu i premierze filmu wywoła raczej kolejną falę "wyznawców Dana Browna". Sam zaś autor, który tylko na "Kodzie" zarobił blisko 100 mln dolarów, zapowiedział wydanie drugiej części powieści dopiero w przyszłym roku. Pewnie zaszyty w ustronnym miejscu szuka nowych wątków. Wiadomo, liczba tajemnych historii, jakie można racjonalnie uzasadnić i dobrze sprzedać jest ograniczona, w przeciwieństwie do ludzkiej naiwności i ilości potencjalnych odbiorców. Ks. Kazimierz Sowa