Wiosną weszły w życie przepisy, które mówią, że osoby żyjące w Wielkiej Brytanii ponad trzy miesiące bez pracy i nauki będą natychmiast deportowane do rodzinnego kraju. Jednak takie działania nie spowodują, że bezdomnych będzie mniej. Problem jest bardziej złożony.Ewa Sadowska przybyła do Londynu w 2007 roku. Jej Fundacja Pomocy Wzajemnej "Barka", jako jedyna polska organizacja, odpowiedziała na list z londyńskiej dzielnicy Hammersmith & Fulham, w którym była prośba o pomoc. W związku z dużym napływem Polaków do Wielkiej Brytanii po 2004 roku, problemem dla dzielnicy stali się bezdomni pochodzenia polskiego. Organizacje charytatywne, które pomagają bezdomnym, z Polakami miały kłopot. Nasi rodacy byli bardzo nieufni wobec Brytyjczyków. Często barierą nie do przejścia stawał się brak znajomości języka angielskiego. Wobec ściany, z jaką spotkały się brytyjskie organizacje, postanowiono skontaktować się z instytucjami z Polski. Wielkiego odzewu nie było - z władzami Hammersmith & Fulham skontaktowali się tylko państwo Sadowscy z "Barki".Początkowo streetworkerzy wyszukiwali bezdomnych Polaków, którzy zdecydowali się na powrót do kraju. - Zarzucano nam, że idziemy w ilość, nie w jakość - opowiada Ewa Sadowska. - Podejrzewano nas o to, że za każdą "głowę", którą wysyłamy do Polski, dostajemy pieniądze. Nam jednak chodziło o to, żeby nie tyle wysłać ludzi do kraju, ale przede wszystkim wyciągnąć ich z bezdomności.Wychodzenie z bezdomności - bo tak w żargonie "barkowiczów" nazywa się powrót na łono społeczeństwa - odbywa się etapami. Przede wszystkim bezdomny sam musi chcieć, aby to się stało... Poza tym bezdomność wiąże się z jeszcze jednym ważnym problemem - uzależnieniami. - Ja nie piję już kilkanaście lat. Jestem alkoholikiem, ale niepijącym. Niedługo będę miał rocznicę życia w trzeźwości - opowiada Janusz Surma, lider streetworkerów z "Barki" w Londynie. - Byłem bezdomnym, alkoholikiem, do tego jeszcze dochodziło uzależnienie od hazardu. Teraz, kiedy sam wyszedłem ze swoich problemów, staram się pomagać innym. Między innymi wysyłając zdecydowanych na powrót do siedziby "Barki" w Poznaniu - kończy.Ci, którzy zdecydowali się na powrót, są otaczani opieką psychologów i terapeutów. Wychodzenie z bezdomności i uzależnień to długi proces. Życie jak w Madrycie - Jak bezdomny jest głodny, to znaczy, że jest leniwy - opowiada "Coolturze" wychodzący właśnie z bezdomności Wojtek. - W Londynie jest tyle miejsc, gdzie można zjeść, ubrać się, ogolić i przespać, że człowiek w sumie to oprócz własnego kąta ma wszystko - mówi. - To wszystko wymaga jedynie pewnej koordynacji.Wojtek stracił pracę, bo były redukcje. Początkowo szukał zatrudnienia dosyć intensywnie, mieszkał u znajomych, w końcu skapitulował. Do Londynu przyjechał z małej angielskiej miejscowości, bo słyszał, że tu jest łatwiej. - To, że jesteś bezdomny, nie oznacza od razu, że lądujesz na ulicy. Ja wybrałem mieszkanie na squotcie - kontynuuje Wojtek. - Jednak dopiero dotarcie do Sattelite House i odnalezienie Centrum Ekonomii Społecznej spowodowało, że wracam do normalnego życia - kończy.Wojtek jest w trakcie realizacji nowego projektu - kręci horror o "bezdomnych zombi". Wszystko z pomocą Sattelite i Centrum Ekonomii Społecznej. - Nie chciałem, żeby było sztampowo. Wszyscy najchętniej kręciliby tylko filmy o tym, jak to ciężko być bezdomnym - nie bez ironii opowiada o projekcie. - Nie wszyscy, którzy mówią, że mieszkają na squotach, w rzeczywistości w nich pomieszkują - wyjaśnia Hubert Abramek z CES. - Czasem ludzie adaptują na nocleg jakiś garaż czy szopę i mówią, że mieszkają na squocie - precyzuje. - Tutaj, żeby być na ulicy, wystarczy nie dostać jednej wypłaty, tygodniówki. Wtedy nie ma się na mieszkanie, nie ma się na jedzenie i jest się na ulicy - dodaje Janusz.Niestety zdecydowana większość bezdomnych mieszka jednak na ulicach. Nie potrafi przestać pić. Jeśli jesteś pijany, do ośrodka pomocy bezdomnych nie wejdziesz. Taka zasada. - Trudno ludziom nie pić. To jest czasem jedyna ucieczka od problemów - mówi Janusz Surma, streetworker. - Najtańszy cider to zaledwie dwa funty. Ludzie zaczynają pić czy brać narkotyki ze strachu przed życiem na ulicy i z nudy - mówi Lisa Harrison z Providence Row, organizacji pomagającej bezdomnym we wschodnim Londynie.Stan zawieszenia pomaga przetrwać w tak skrajnych warunkach, ale nie można mówić tutaj o życiu. To egzystencja. Czasem warunki są wręcz urągające. Nie tak dawno dziennikarki BBC opowiadały o tym, że polscy bezdomni pieką na rusztach szczury. Ta informacja odbiła się szerokim echem, chociaż niektórzy poddawali ten fakt w wątpliwość. - Widziałam w jednej z dzielnic Londynu, gdzie działa "Barka", osiedle kartonowe, w którym grupa Polaków mieszkała i rzeczywiście - na początku otrzymywali żywność z pobliskiego Tesco - opowiada Ewa Sadowska. - Ponieważ ukradli tam też parę kanapek, pracownicy przestali bezpłatnie przekazywać im żywność i osoby te, ponieważ nie miały co jeść, łapały i smażyły szczury. Nowym sposobem fundacji "Barka" na aktywizację bezdomnych, jest właśnie wspomniane centrum. Nadzieja umiera ostatnia Polacy stanowią duży odsetek wśród prawie 4 tys. londyńskich bezdomnych. Większości z nich nie przysługuje prawo do pomocy socjalnej, bo aby otrzymać zasiłek, imigranci z krajów Europy Wschodniej muszą na Wyspach przepracować rok na pełnym etacie. Często też są wykorzystywani, np. zatrudniani do wyładunku towarów. Pracodawcy płacą im jednak nie gotówką, ale butelkami z tanim alkoholem. O samą pracę też nie jest łatwo. - Pamiętam takie dobre dwa, trzy tygodnie. Wysyłałem wtedy około stu cv dziennie. Raz czasami ktoś zadzwonił, ale potem szybko dzwonił przepraszając, że nie mają jednak miejsca - opowiada Wojtek. Wojtkowi się udało. Wyrobił nowe dokumenty, pracuje dorywczo. Nie chce wracać do Polski, podobnie jak większość bezdomnych. - Bezdomni wolą zostać tu i przetrwać kryzys, wieść takie życie, jakie wiodą, niż wrócić do kraju i tam szukać zatrudnienia - mówi Hubert Adamek z Centrum Ekonomii Społecznej. Nie oznacza to jednak, że udaje się wszystkim. Niestety, dużo zależy od silnej woli i mocnego postanowienia o wyjściu z bezdomności. Jak bardzo jest to trudne, widać na brytyjskich ulicach, Gdyby problemu nie było, nie spotykalibyśmy bezdomnych.- Do tej pory udało nam się zaktywizować około 40 bezdomnych - mówi "Coolturze" Hubert Adamek. - Kolejni czekają na zatrudnienie - dodaje. Centrum pozwala znaleźć bezdomnym pracę i jakieś lokum. Zazwyczaj jest to praca dla specjalistów - tapicerów, murarzy, malarzy. Każdy bezdomny zazwyczaj ma jakiś fach. Czasem znajdują prace dorywcze, ale są również tacy, którzy pracują "przy taśmie" w fabryce, gdzie kwalifikacje nie są wymagane, a gdzie można zarobić na dach nad głową i jedzenie. Trzeba też pamiętać, że część bezdomnych to bezdomni z wyboru. Nie chcą pracować, bo to nie jest im potrzebne do szczęścia. Mają co jeść i w co się ubrać. Przerażający jest fakt, że wśród bezdomnych jest wielu młodych Polaków. Mają po dwadzieścia, dwadzieścia kilka lat. Ich bezdomność jest wynikiem zderzenia się z "wielkim światem", a wolnością od rodziców i obowiązków. Są tacy, którzy mając dostęp do stosunkowo dużych pieniędzy, w porównaniu do warunków polskich, "szaleją" i popadają w uzależnienia. To w końcu prowadzi do utraty pracy. A brak pracy prowadzi na ulicę. Są również tacy, którzy od samego początku pobytu w UK lądują na bruku. Pośrednicy, którzy oferowali im tu pracę, okazali się oszustami, a oni sami stali się bankrutami bez środków do życia.Ludzie pędzą do swojego Eldorado, a na miejscu się okazuje, po raz enty, że Eldorado to jedynie legenda. Polacy korzystają w ten sposób z wolności, jaką dostali po kilkudziesięciu latach izolacji. Brzmi to patetycznie, ale pracownicy "Barki" podają "zachłyśnięcie się wolnością" jako jeden z głównych powodów naiwności naszych rodaków, która kończy się ulicą. - Są osoby, dla których na bilet do Anglii składały się czasem całe wioski - mówi Ewa Sadowska. - Teraz głupio im wrócić do swoich stron i przyznać się, że zawiedli pokładane w nich oczekiwania - kończy.Łatwa praca bez znajomości języków za duże pieniądze - to iluzja. Życie bez dachu nad głową i bez pracy - to brutalna rzeczywistość.Piotr Dobroniak